17.11.2016

Rozdział 12.: Malfoy Manor

- Avery. - wzrok Niklausa wbity był w mężczyznę, który dosłownie kilka sekund wcześniej rzucił w kierunku czerwonowłosej zaklęcie oszałamiające. Głos wampira wyrażał wściekłość, zupełnie jak jego mina, lecz przez tę emocję przebijała się jeszcze irytacja oraz lekkie zaskoczenie. Mężczyzna bowiem nie spodziewał się tu spotkać śmierciożerców, ani tym bardziej, że zaatakują jego towarzyszkę. Po cholerę on wybłagał u McGonagall ten przedłużony czas?! Całe szczęście, że dzięki swym wampirzym zmysłom w porę usłyszał napastników, a za pomocą swej odporności na magię mógł przyjąć atak na siebie.
- No proszę. Kogo my tu mamy. Młody Snape.  - mężczyzna stojący na środku trójki śmierciożerców i nieco wysunięty do przodu przekrzywił lekko swą głowę w bok. - Odsuń się lepiej i nie przeszkadzaj.
- To ty się lepiej odsuń i ze mną nie zadzieraj! - warknął Nik, czując, jak ogarnia go coraz większa złość. Pod wpływem tych negatywnych emocji jego twarz przybrała złowrogi wyraz. Oczy pociemniały, a dookoła nich pokazały się ciemne żyły nieoznaczające wcale nic dobrego. Wręcz przeciwnie. Widok wampira z taką twarzą zwiastował wyjście jego prawdziwej natury na światło dzienne. Wówczas można się spodziewać tylko jednego - morderstwa. Ewentualnie kilku. W tym przypadku trzech.
- Myślisz, że się ciebie boję, Snape? - spytał Avery z pogardą, mocniej zaciskając palce na różdżce. Nie zamierzał dać się zastraszyć jakiemuś wampirowi. W ogóle nie przewidywał spotkania z nim. Dostał informację o pobycie uczniów z Hogwartu w Hogsmeade. Jednak otrzymał ją zbyt późno, by wyśledzić Justine wcześniej. Swoją drogą, gdyby ten pieprzony blondas odpowiednio wykonywał swoje zadanie, on nie musiałby interweniować i użerać się z jakimś wampirem w walce o czerwonowłosą. Musiał ją jakoś zdobyć. W końcu nie chciał skończyć jak ten rozpieszczony synek Malfoy'ów. Lorenzo rzucał naprawdę silne Cruciatusy, a gdy Draco po raz czwarty przyszedł na zebranie, nie meldując żadnych postępów, cierpliwość Czarnego Pana się skończyła. Co prawda nadal polegał na Draconie, ale wolał w międzyczasie stosować również inne dostępne środki.
- Czego chcesz? - spytał Niklaus, a jego wzrok przenosił się szybko to na Avery'ego, to na jego towarzyszy. Nie chciał przeoczyć żadnego z ich ruchów, by móc w porę ochronić chowającą się za jego plecami Justine. Panna Morgan naprawdę była wystraszona. Słyszała o śmierciożercach wiele niepochlebnych rzeczy, wręcz przerażających, ale nigdy wcześniej nie miała z nimi do czynienia. Aż do teraz. Zastanawiała się, czego chcą i co tu do cholery robią. Przecież Potter pokonał Voldemorta, więc całe zło powinno być zażegnane!
- Dziewczyny. - odpowiedział śmierciożerca spokojnym tonem, zbliżając się powoli ku przybyszom z  Hogwartu. Uniósł różdżkę i posłał w kierunku Niklausa kilka niewerbalnych zaklęć, lecz żadne z nich nie było odpowiednie na wampira. Klątwa wywołująca ból psychiczny u tej istoty była niezwykle trudna do nauczenia i niewiele czarodziejów ja potrafiło. Uniesienie różdżki przez Avery'ego było znakiem dla jego dwóch towarzyszy, by i oni przystąpili do ataku. W Niklausa uderzały kolorowe snopy światła, niosąc ze sobą potężne zaklęcia, lecz na ich czele zdecydowanie przeważał odcień zielony oznaczający jedno: śmierć. Było to jednak działanie bezcelowe, gdyż nawet Avada Kedavra nie mogła uśmiercić wampira. Należało to zrobić ręcznie. Wbijając mu kołek w serce, wyrywając je bądź urywając głowę.
- Naprawdę myślicie, że to Wam coś da? - spytał Niklaus z wyraźną kpiną w głosie. Mimo iż uderzające w niego zaklęcia z każda sekundą go osłabiały, starał się nie dać tego po sobie poznać. Rozłożył ręce na boki, dodatkowo osłaniając nimi Justine, która bezradnie stała za nim, nie mając pojęcia, co robić. Chowając się za plecami Nika, zaczęła szukać różdżki. Znalazła ją w tym momencie, w którym Avery wydał rozkaz wstrzymania ataku dla swych towarzyszy.
- Oddaj nam dziewczynę po dobroci. Inaczej... - wykrzywił usta w grymasie złości, jakby nie wiedząc, jaką groźbę może skierować do wampira. - Wiemy, jakimi sposobami można Cię uśmiercić, Snape. - rzekł po chwili, przekrzywiając głowę w bok, a jego usta wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu. W tym samym momencie Jus wychyliła się zza pleców Nika, a z jej różdżki wypłynął strumień światła, godząc mężczyznę wysuniętego najbardziej na prawo od wampira i jego młodszej koleżanki. Justine schowała się z powrotem, lecz zdążyła jeszcze zauważyć, jak ugodzony Drętwotą śmierciożerca odlatuje kilka metrów w tył i ląduje pod drzewem.
- Ty mała żmijo.. - wysyczał Avery, czym jeszcze bardziej rozwścieczył Niklausa. Rozjuszony wampir w ułamek sekundy pokonał odległość dzielącą go od śmierciożercy, który odważył się obrazić jego młodszą koleżankę i jednym, błyskawicznym ruchem wgryzł się w jego szyję. Mężczyzna nie miał szans. Czarnowłosy chciał mu sprawić jak najwięcej bólu, dlatego też rozszarpał skórę na jego szyi, pijąc przy tym jego krew. Tak dawno jej nie spożywał, że jej rozkoszny smak odczuwał dwa razy przyjemniej po ponad miesięcznym celibacie. To na chwilę wyłączyło jego zdolność logicznego myślenia. Mimo iż trzymał w rękach bezwładne już ciało martwego śmierciożercy, nadal spijał jego krew i szarpał gardło, nie zwracając nawet uwagi na to, iż Justine jest świadkiem tak drastycznych wydarzeń. Nie obchodziło go, że właśnie pokazał jej się z zupełnie innej strony. Tej prawdziwej. Pokazał jej swą twarz potwora, którego nic nie zatrzyma, gdy głód obezwładni jego umysł.
Zatracony w pragnieniu, spijał szkarłatną posokę wprost z tętnicy ofiary, która jeszcze nie tak dawno była ich napastnikiem. Nie zorientował się nagle, jak między pozostałym przy życiu śmierciożercą a czerwonowłosą uczennicą wywiązała się walka. Justine broniła się znanymi jej zaklęciami, nawet próbowała atakować, lecz mężczyzna był o wiele bardziej doświadczony w pojedynkach. Udało mu się sparaliżować Jus, która nieprzytomna upadła na ziemię. Niklaus ocknął się akurat w momencie, gdy ostatni z napastników podnosił czerwonowłosą. Wampir odrzucił od siebie bezwładne ciało, lecz nie zdążył uratować Justine. Śmierciożerca przeteleportował się wraz z nią do Malfoy Manor.



Niklaus był wściekły. Dawno nie czuł tak przeogromnej złości, która wypełniała całe jego ciało, prowokując jego wampirzą naturę do wyjścia na zewnątrz. W mgnieniu oka znalazł się przy śmierciożercy, którego oszołomiła Justine i chwytając go za gardło, podniósł z ziemi, by następnie jednym, sprawnym ruchem skręcić mu kark. Był tak wściekły, że miał ochotę wymordować połowę mieszkańców Hogsmeade. Albo wszystkich. Jak mógł dopuścić do porwania Justine?! Do jasnej cholery! Przecież był wampirem, powinien coś zrobić! Ale nie, kurwa! Wolał sobie chłeptać krew jakiegoś pieprzonego śmierciożery! Gdyby nie to, Justine byłaby cała i wracałaby wraz z nim do Hogwartu. Po cholerę on wymusił na McGonagall ten wydłużony czas?!
Nie mógł dłużej czekać. Musiał powiadomić Dumbledore'a o zaistniałej sytuacji. Zapewne go wyleje i oskarży o współudział. W końcu to z jego winy Justine została dłużej w tym przeklętym miasteczku. Nie mógł sobie tego darować. Obiecał sobie, że nawet gdy Dumbledore wyrzuci go z Hogwartu i nie pozwoli współdziałać z Zakonem, na własną rękę spróbuje ocalić Jus.
Jakież było jego zdziwienie, gdy po przedstawieniu Dumbledore'owi całej sytuacji, staruszek tylko pokiwał głową ze zrozumieniem, poklepał po ramieniu i powiedział, że odzyskają Justine.  Zero krytyki? Zero uwag? Zero reprymendy? W końcu... zero o zwolnieniu?
- Dyrektorze.. - Nik odezwał się nieśmiało. - Zawaliłem... To było silniejsze ode mnie.. Zrozumiem, jeśli zostanę wyrzucony ze szkoły i z Zakonu. To przeze mnie straciliśmy ucznia... - Nik był tak na siebie zły, że miał ochotę roznieść wszystko, co znajdowało się w zasięgu ręki. Tłuc, bić, burzyć, siać zniszczenie... Powstrzymywał się jednak resztkami woli, nie chcąc pokazać Dumbledore'owi, że nad sobą nie panuje.
- Ależ Niklausie? Jakie wyrzucony? Robiłeś co mogłeś. - rzekła Dumbledore, spoglądając ze zrozumieniem na praktykanta. Nik był zdezorientowany.
- Dyrektorze.. nie myśli pan, że ja.. że im pomogłem? W końcu.. - urwał, wstydząc się tego, co chciał powiedzieć. Ciężko mu było o tym mówić, żałował swojej tamtejszej decyzji.
- Niklausie. To, że kiedyś byłeś śmierciożercą, nie ma teraz żadnego znaczenia. Ufam Ci, a jak ja komuś ufam, to nie podejrzewam go o zdradę. - rzekł siwobrody, a młody Snape tylko kiwnął głową. Zawsze szanował Dumbledore'a, podziwiał jego potęgę oraz mądrość, lecz nie sądził nigdy, że zostanie obdarzony przez niego zaufaniem.
- Poinformuję tatę Justine oraz członków Zakonu. A teraz możesz już iść. - dyrektor obdarzył praktykanta delikatnym uśmiechem, który mimo swej subtelności wyrażał bardzo dużo. Od współczucia, przez zrozumienie, po zaufanie. Gdy czarnowłosy wampir opuścił gabinet, Dumbledore przystąpił do wykonania zapowiedzianej wcześniej czynności. Wysłał list do siedziby Zakonu, a następnie udał się profesora Morgana. To on musiał go poinformować o porwaniu jego córki. Zrobienie tego przez Niklausa byłoby złym wyjściem, bowiem Thomas zapewne rzuciłby się na niego w przypływie wściekłości, co tylko zdenerwowałoby Nika. A chyba wiadomo, że wampira lepiej nie denerwować...
Zgodnie z przewidywaniami Dumbledore'a, profesor Morgan zareagował krzykiem i ogromną złością. No bo któż by tak nie zareagował? Starszy czarodziej nie przewidział jednak, że to rozwścieczy Thomasa do tego stopnia, iż będzie chciał wystrugać kołek i pokusić się na morderstwo Niklausa.
- Thomasie, stój. Uspokój się, proszę. - odezwał się siwobrody, gdy ojciec Justine ruszył do drzwi w celu wyjścia i poszukiwania czegoś, co mogłoby posłużyć za kołek. Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na swego przełożonego, a w jego oczach widoczna była taka furia, smutek oraz bezradność, że ciężko było ją opisać słowami.
- Ten drań pozwolił, by moja córka dostała się w łapska tego całego dziedzica Voldemorta! Jak mam być spokojny, kiedy grozi jej niebezpieczeństwo?!
- Thomasie, co prawda jesteś członkiem Zakonu dopiero nieco ponad miesiąc, to chyba wiesz, że wszystkie swe zadania wykonujemy solidnie i z jak największą ostrożnością. Z pewnych źródeł wiem, że syn Voldemorta chciał jej żywej, gdyż była mu potrzebna. Nie wiem, do czego, ale jedno jest pewne: na pewno jej nie zabije. - odpowiedział Dumbledore spokojnym głosem. Pposiadanie szpiega w szeregach Czarnego Pana było idealnym wyjściem, jeśli chciało się znać jego posunięcia. Severus poinformował go o tym, iż Lorenzo chce czerwonowłosej, nie wiedział jednak dlaczego. Wspominał też, iż do misji zwabienia Jus do Malfoy Manor wyznaczył młodego Malfoy'a. Staruszek serdecznie współczuł Draconowi, bowiem blondyn i tak wiele już przeszedł, wiele dźwigał na swoich barkach.
- Nie daruje mu tego. Mógł wrócić do zamku razem ze wszystkimi. - wycedził Thomas, zaciskając dłonie w pięści.



- Nikt nie przewidział, że tak się stanie. Proszę, uspokój się i obiecaj, że będziesz się trzymał od Niklausa z daleka. Chyba nie chcesz zmierzyć się z wampirem? I to rozjuszonym? On też przeżywa porwanie Justine. Bardziej niż Ci się wydaje. - powiedział Dumbledore tajemniczym głosem, po czym opuścił gabinet nauczyciela obrony przed czarną magią.

Lorenzo z zadowoleniem wpatrywał się w widok przed nim. Jedyny ocalały z misji śmierciożerca, a na jego rękach ona. Czerwonowłosa. Jego Justine. Taka piękna, taka czysta... Tylko jego. Nikomu jej nie odda. Najchętniej porwałby ją już w swe ramiona i nigdy nie wypuścił. Wziął, co chciał. Uczynił ją Czarną Panią, swą małżonką, kobietą, której będą słuchać ich poddani. Ale najpierw się trochę zabawi. Pogrywanie emocjami i uczuciami innych jest niezwykle zabawne, nieprawdaż? Lorenzo z szaleńczym uśmiechem zatarł dłonie, wpatrując się w nieprzytomną czerwonowłosą, a w salonie, wokół nich, zbierało się coraz więcej śmierciożerców.
- Świetnie. Jestem z Ciebie dumny, Roosvelt. Wtrącić ją do lochu. Gdy się ocknie, możecie ją trochę potorturować, ale macie utrzymać ją przy życiu. Nie wolno jej umrzeć. Zrozumiano?
Roosvelt pokiwał głowa, po czym skierował się do piwnicy Malfoy Manor, gdzie mieściły się lochy. W międzyczasie Lorenzo wskazał jeszcze jednego mężczyznę, który również miał uczestniczyć w torturach Jus.

Dracon nie miał pojęcia o porwaniu Justine. Wieczorem siedział wraz z przyjaciółmi w swoim dormitorium, popijając Ognistą Whisky oraz dyskutując na przeróżne tematy. Lubił spędzać czas w ten sposób. W towarzystwie Blaise'a, Terence'a oraz Pansy nie przeszkadzało mu nawet, jeśli trwali w milczeniu. Cisza, jaka wówczas między nimi zapadała nie była bowiem niezręczna i pełna krępacji. Dawała czas na przemyślenia, zebranie myśli i po prostu delektowanie się względnym spokojem. Względnym, ponieważ gdy na horyzoncie pojawia się nowy Czarny Pan, nic nie może być spokojne.
- Wiesz co, Smoku? - odezwał się Terence. - Nie chcę Cię martwić, ale.. ostatnio widziałem Daphne z moim bratem. Chowali się po kątach i.. sam wiesz.. - rzekł nieśmiało. Ciężko mu było o tym mówić. W końcu jaki chłopak chce, by dziewczyna mu przyprawiała rogi? Nawet taka, której nie kochał, a z którą był tylko i wyłącznie z woli ojca. Jemu również była przypisana pewna dziewczyna, lecz ona uczęszczała do Beauxbatons i mieli się zejść dopiero po szkole. Mimo to i tak by nie chciał, by przyprawiała mu rogi i puszczała się na prawo i lewo.
- Wiesz, Ter... Powiem Ci, że ja też ja widziałem. Z wieloma chłopakami. Ale z twoim bratem nigdy. - powiedział Dracon, bujając lekko literatką dookoła, wprawiając bursztynowy płyn w okrężny ruch. Rozpostarty na ciemnozielonym fotelu, w zamyśleniu obserwował wirujący alkohol



- Przykro mi..
- A mi nie - przerwał mu blondyn, podnosząc się z kanapy. Podszedł do okna, kosztując po drodze odrobinę whisky. Jemu wcale nie było przykro. I tak jej nie kochał, a gdy skończy się cały ten pierdolnik związany z przyjściem nowego Czarnego Pana, zostawi ją. Samą ze swoimi seksualnymi ekscesami. Niech robi, co chce. Puszcza się, z kim chce. Dracon w głębi duszy życzył jej, by skończyła z brzuchem. Nieślubnym. To by dopiero była hańba. Na samą myśl o tym blondyn uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie pod nosem, lecz nie był to uśmiech zadowolenia czy tez rozbawienia, lecz pogardy, do granic możliwości przepełniony kpiną.
- Niech się puszcza, z kim chce. Ale jak skończy z brzuchem, ja na pewno nie będę wychowywać nieswojego bachora. - wypowiedział na głos to, co po części myślach. O tym, iż tego właśnie życzy Daphne, nie wspomniał, lecz jego przyjaciele z łatwością mogli się tego domyśleć po tonie jego głosu. Nie wiedzieli jednak, co się dzieje, gdy nagle szklanka trzymana przez młodego Malfoy'a z brzękiem upadła na podłogę, rozbijając się na kilka drobnych kawałków, a on sam chwycił się dłonią za lewe przedramię, zaś jego twarz wykrzywiła się lekko w wyraźnie bólu.
- Draco? Coś się stało? - Pansy jak zwykle była pełna troski o przyjaciela. Podniosła się z fotela i podeszła do niego, chcąc w jakiś możliwy sposób udzielić mu pomocy.



- Stary, wszystko w porządku? - Blaise również spytał, marszcząc brwi i przyglądając się blondynowi, który aż przygryzł wargę do krwi, by jakoś stłumić kłucie w lewym przedramieniu. Jedynie Terence obserwował Dracona w milczeniu, lecz jego wzrok wyrażał tyle samo zmartwienia, co pozostałych.
- Znak.. nie mówcie, że tego nie czujecie... - stęknął blondyn. Nawet za czasów panowania Voldemorta mroczny znak nie piekł go równie mocno, co teraz.
- Wzywa tylko Ciebie - powiedział cicho Higgs, krzywiąc się nieznacznie. Powód tego był jasny chyba dla każdego z nich. Misja Draco i zero postępów.
- Kurwa! - krzyknął blondyn, kopiąc jeden z największych odłamków szkła. - Czy ten kretyn nie może zostawić mnie w spokoju?
Dracon zaczął rozglądać się za woreczkiem z proszkiem Fiuu, dzięki któremu mógł się przenieść do Malfoy Manor. Namierzył je na półce obok kominka i nie czekając, ani nie słuchając słów przyjaciół, które docierały do niego jakby z oddali, wszedł do kominka wypowiadając głośno nazwę docelowego miejsca, a jego głos nie wyrażał nic więcej prócz złości i irytacji.
Gdy chłopak znalazł się w salonie swej rodzinnej rezydencji, wyszedł z kominka i otrzepał swój jak zwykle nienaganny strój z pyłków popiołu. Otarł z ust zaschniętą krew, która znalazła się tam z przygryzionej wargi, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu, a jego ciało ogarnął niepokój. Coś było na rzeczy. Normalnie, mimo późnej, wieczornej godziny, ktokolwiek kręciłby się po domu. Natomiast Draco zastał pusty salon.
Już na pamięć znał drogę do kwatery Lorenza, dlatego też bez zbędnych ceregieli ruszył w tamtym kierunku. Nie zadał sobie też trudu, by zapukać. Wparował do komnaty Enza, stając na środku w bojowej postawie. Przedramię nadal go piekło, mimo iż wezwanie miało miejsce kilka minut temu.
- Czego chciałeś? - blondyn nadal nie okazywał swemu nowemu Panu takiego szacunku, jakiego sam zainteresowany by sobie życzył. Dlatego pogardliwy ton Malfoy'a rozdrażnił go, lecz był zbyt zadowolony swym małym, dzisiejszym triumfem, by się z nim teraz o to kłócić.
- Powiedz mi, jak ci idzie zwabianie Jus do Malfoy Manor? - zapytał Lorenzo, siląc się na spokojny ton. Przekrzywił lekko głowę w bok i przyjrzał się uważnie młodemu śmierciożercy, a na jego twarzy pojawił się cwany uśmiech.



- Własnie przerwałeś mi randkę z nią. - warknął Draco. Zawsze był dobrym kłamcą, więc myślał, że i tym razem uda mu się zamydlić oczy Czarnemu Panu. Nie wiedział jednak jednego, co go zgubiło.
- KŁAMCA! - wrzasnął Enzo, chwytając za różdżkę. Zaklęcie rzucił tak szybko, że Draco nie miał szans, by się przed nim uchylić. Cruciatus trafił go prosto w pierś, z taką mocą, że od razu powalił młodzieńca na kolana. Jego ciało drgało w bolesnych spazmach, a twarz wykrzywiona była w wyrazie cierpienia. Z ust wydobywały się ciche stęknięcia, lecz Dracon z całych sił zaciskał żeby, by ich zaniechać. Nie chciał dać Enzo takiej satysfakcji, nie będzie słuchał, jak cierpi.



Podczas gdy Dracon w milczeniu przeżywał swe tortury, kilka metrów pod nim, w piwnicach jego rodzinnej posiadłości, w jednym z lochów na zimnej posadzce leżała jego czerwonowłosa koleżanka z klasy. Jej włosy były roztrzepane, w jednym miejscu posklejane krwią z rany na głowie. Jeden ze śmierciożerców popchnął ją zbyt mocno i dziewczyna uderzyła o futrynę, gdy wchodzili do środka. Rzecz jasna mężczyźni szybko zatamowali krwawienie za pomocą czarodziejskiej maści, co nie wyrządziło Jus więcej krzywd, lecz ból i rana pozostały. Twarz i dłonie czerwonowłosej były brudne od kurzu zalegającego w nieużywanym od dawna pomieszczeniu. Jedna jej warga była rozcięta, a policzek zdobił powoli siniejący ślad, bowiem jeden ze sługusów Lorenzo był zbyt agresywny, za co od razu dostał reprymendę od swego towarzysza. W końcu mieli ja tylko potorturować, a nie zakatować! Dlatego też teraz pozostali tylko przy Cruciatusie, który wywoływał u dziewczyny taki ból, jakiego jeszcze nigdy nie dane jej było doświadczyć. Justine krzyczała w niebogłosy, lecz piwnica była tak zabezpieczona, by tortury schwytanych niewolników nie przeszkadzały w normalnym funkcjonowaniu w górnej części domu. Justine nie miała pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego ją porwano? Dlaczego ktoś celowo sprawia jej ból? Za co? Co ona takiego uczyniła, by tak się nad nią znęcać? Nie była nawet w stanie o to spytać, gdyż zaklęcia były rzucane tak często, że ledwie łapał oddech. Jedyne, o czym marzyła, to uciec stąd jak najdalej.



Żaden z nich nie wiedział, ile dokładnie trwała ta tortura. Kilka sekund czy może minut. Enzo w koncu zerwał połączenie i rozkazał Draconowi wstać. Blondyn podniósł się z zimnej posadzki, mimo iż całe jego ciało go bolało.
- Mam dla Ciebie niespodziankę. - oznajmił Czarny Pan, po czym gestem wskazał, by Draco poszedł za nim. Sprowadził go do piwnicy i zatrzymał się przed drzwiami pomieszczenia, w którym przetrzymywana była Justine.
- Jak zgadniesz, kto to, to dostaniesz nagrodę. - rzekł Enzo, a po chwili do ich uszu dobiegł przeraźliwy, dziewczęcy krzyk. Draco od razu rozpoznał ton tego głosu. To poruszyło nim dogłębnie, bowiem nie spodziewał się takiego posunięcia ze strony Lorenzo. Zacisnął dłonie w pięści, chowając je w rękawach marynarki.
- Justine. - szepnął, czując, jak zalewa go fala gorąca.




***
Witam Was!
Tak jak obiecałam - przybywam z nowym rozdziałem :D
Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam oraz moment, w którym urwałam, wywrze na Was coraz to więcej ciekawości na kolejny post ;)
Dziękuję wszystkim tym, którzy czekali :*
Jak Wam się podoba? Przyznajcie, że nie spodziewaliście się takiego obrotu akcji! :D
Pozdrawiam :*
/Annabeth

PS. Jeśli dialogi oraz akapity są zapisane źle, nie jest to moja wina. W programie miałam wszystko okay, dopiero po skopiowaniu na bloggera wszystko się poprzestawiało. W najbliższym czasie postaram się coś z tym zrobić, lecz póki co oddaję w Wasze ręce rozdział w takim wydaniu. Nie chciałam, byście jeszcze czekali. I tak robiliście to już wystarczająco długo.


11.11.2016

Wielka Reaktywacja!

Ostatnio sporo myślałam na temat tego bloga. Niejednokrotnie zasiadałam przed komputerem chcąc dokończyć rozpoczęty rozdział dwunasty, lecz zawsze coś mi w nim nie pasowało lub odciągało od pisania. Miarka się przebrała, gdy jakimś magicznym sposobem z komputera zniknął mój folder, w którym zebrane miałam wszystkie materiały, pomysły oraz wszelkie inspirujące oraz przydatne gify i zdjęcia. 

Jednakże pewna osoba z internetowego świata niejednokrotnie już wspominała mi o reaktywacji opowiadania, zachęcając i motywując do kontynuacji tejże historii. Drogi M., jeśli to czytasz, wiedz, że Twoje słowa zawsze mnie motywowały i było mi wstyd, że wszyscy muszą tyle czekać, łącznie z Tobą. Szalę przeważył anonimowy opieprz na jednym z mych role-playowych kont na asku, który udowodnił mi, że strasznie się opierdzielam, a także, że nadal ktoś czeka na następny rozdział. 
Udało się Wam. 

UROCZYŚCIE OŚWIADCZAM, ŻE KNUJĘ COŚ NIEDOBREGO.

Jednakowoż prosiłabym o choć najmniejszy znak, przemawiający za tym, iż nadal tu jesteście i czekacie. Wystarczy zwykłe "Jestem" bądź nawet kropka, a dla mnie to i tak będzie wiele.
W ciągu kilku dni możecie spodziewać się kolejnego wpisu, który tym razem nie okaże się zwykłą informacją, a kolejnym rozdziałem.

See you!


Lydia Land of Grafic