Witam Was po tej nieco dłuższej niz zazwyczaj przerwie :D oddaję w Wasze ręce kolejny rozdział, z którego jestem jako tako zadowolona. Końcówka, począwszy od wyjścia do Hogsmeade nie za bardzo mi się podoba, ale reszta jest jak dla mnie okej :) Ale to tylko moje zdanie, a najbardziej interesuje mnie Wasze ;) Jestem już po tym próbym egzaminie (na szczęście), więc mogę wrócić do blogosfery. Wasze blogi oczywiście też nadrobię, na razie po prostu nie miałam czasu na nic :) Niedługo zajrzę i do Was, a tymczasem zapraszam na rodział 11. :3
I dziękuję Wam za ponad 5 tys. wyświetleń *.* Jesteście kochani <3
I dziękuję Wam za ponad 5 tys. wyświetleń *.* Jesteście kochani <3
***
Stali tuż przy drzwiach, blisko
siebie, wstrzymując oddechy. Nasłuchiwali odgłosów z korytarza, czekając, aż
Filch wraz z panią Norris odejdą na tyle daleko, by mogli swobodnie wrócić do
dormitoriów. Kiedy jednak na korytarzu zapadła cisza, a woźny wraz ze swym
zwierzakiem byli już dość daleko, oni nadal stali nieruchomo. Świdrowali się
nawzajem wzrokiem, bojąc się odezwać i zepsuć tą chwilę. Justine cieszyła się,
że Draco po raz pierwszy od ponad miesiąca zbliżył się do niej na odległość
mniejszą niż metr. Mało tego, uratował ją przed szlabanem, a nawet się odezwał,
czego praktycznie nie robił ostatnimi czasy. Jus miała wrażenie, że ją odtrąca,
ponieważ ilekroć próbowała wszcząć rozmowę, on szybko ja zbywał i odchodził.
Usilnie starał się nie przebywać w jej towarzystwie. A tu proszę. Nagle są sam
na sam w - jak się zdążyła zorientować Jus - klasie od eliksirów.
- Draco.. – zaczęła czerwonowłosa
cichym głosem, lecz blondyn ponownie przyłożył jej palec do ust, uważnie wodząc
oczami po jej twarzy.
- Csii.. nie psuj tej chwili.. –
wyszeptał. Tak długo się powstrzymywał, starał się ją odizolować od siebie,
lecz było to dla niego cholernie trudnie. Nie ułatwiał mu tego fakt, że im
bardziej się starał, tym Jus coraz bardziej go pociągała. Mimo iż utrzymywał ją
na dystans, obserwował ją swoimi czujnymi oczami, chłonął każdy jej gest, każde
słowo. Ilekroć widział, jak Jus idzie w odwiedziny do Niklausa albo stamtąd
wraca, zżerała go zazdrość. Jednak teraz miał ją choć przez chwilę tylko dla
siebie. Pomimo tego, że z początku postanowił rozkochać ją w sobie i zwabić do
Malfoy Manor na spotkanie z Lorenzo, już następnego dnia zmienił zdanie. Miał
zamiar trzymać ją jak najdalej od Voldemorta juniora. Niestety wiązało się to z
wyrzeczeniami, takimi jak odtrącenie jej, z czego nie był zbytnio zadowolony.
Już myślał, że wraz ze śmiercią Voldemorta wojna się zakończyła, kiedy nagle
pojawia się jego syn i wszystko niszczy. Jako jego poplecznik nie miał nawet
szans na normalną miłość.. Boże, czy on właśnie pomyślał o miłości?!
Pchany impulsem uniósł swoją dłoń
i pogłaskał delikatnie policzek dziewczyny. Drugą odszukał dłoń dziewczyny i ujął ją delikatnie. Następnie ścisnął mocno, chąc na jak najdłużej zachować na sobie jej dotyk, dokładnie zapamiętać kształt jej dłoni, ich gładkość oraz deliatkność. Nawet się nie spodziewał, że dziewczyna odwzajemni uścisk.
W głowie odtworzył mu się jej obraz
w łazience, gdy stała do niego tyłem w samej bieliźnie. Chciałby móc zobaczyć
ją tak jeszcze raz. Zauważył, że z jej prawego ramienia zsunął się rękaw swetra,
ukazując mu widok czarnego paska od stanika, który wyjątkowo rzucał się w oczy
na tle mlecznobiałej skóry. Odruchowo poprawił jej sweter, zasłaniając kuszący
go obraz.
- Dlaczego? – spytała, spoglądając
na niego. Jej brązowe tęczówki spotkały się z jego stalowoszarymi. Zastanawiało
ją, dlaczego Malfoy tak się w stosunku do niej zachowywał. Może i ich rozmowy
składały się w dziewięćdziesięciu procentach z kłótni, lecz musiała przyznać,
że polubiła te ich sprzeczki. A gdy blondyn odsunął ją od siebie, poczuła się
odrzucona, przez co jeszcze bardziej pragnęła jego uwagi.
Draco pokręcił tylko głową, nie
mówiąc ani słowa.
- Wiem, że nasze relacje i tak nie
były zbyt dobre. Ale wiesz, że jest coś gorszego od kłótni, wyzwisk, kpiny?
Obojętność. Obojętność wszystko pieprzy. – powiedziała, nadal patrząc mu w
oczy.
- Zrozum, Justine.. to konieczne..
– powiedział cicho, zabierając dłoń z jej policzka i chowając ją do kieszeni,
by nie korciło go więcej do zbyt poufnych gestów.
- Konieczne? – brew czerwonowłosej
powędrowała w górę. – Niby czemu?
W nikłym świetle świec, palących
się w klasie, Justine wyglądała na wiele młodszą, bezbronną i niewinną. Draco
nie miał serca kłamać. „Teraz, albo nigdy” – pomyślał.
- Chodź, coś ci opowiem.. –
powiedział, ciągnąc ją za rękę i prowadząc w głąb sali. Posadził ją na krześle,
po czym usiadł obok. Podwinął rękaw, odsłaniając lewe przedramię i pokazał je
Justine.
- Widzisz to? Widzisz? To jest
mroczny znak. Chyba wiesz, co to oznacza, prawda? – spytał, a w jego głosie,
mimo wszelkich starań, słychać było ból. Justine patrzyła zaś na niego z
nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Byłem poplecznikiem Voldemorta.
Nie będę ci mówił, że ojciec mnie do tego zmusił, bo to żadne tłumaczenie. Tak,
wiem, mogłem się zbuntować i odmówić, ale oni wtedy by mnie zabili. Wiem, że
większość na moim miejscu wolałaby oddać życie niż mu służyć, ale ja jestem
egoistą i nie chciałem tak szybko odejść z tego świata. Teraz zło ponownie
wraca. Nadszedł syn Voldemorta, zbiera armię. Muszę do niej dołączyć. Jestem
cholernym egoistą i nie poświęcę się dla dobra większości. – mówił, a w każdym
jego słowie było coraz więcej złości i bólu. W oczach lśniły łzy, lecz nie pozwalał im popłynąć.
- Czy to znaczy, że nie możesz
zadawać się ze mną? – spytała czerwonowłosa, wstając z krzesła. – Czy ja jestem
jakaś trędowata, że nie możesz się do mnie zbliżyć bliżej niż na metr? –
warknęła. – Nie wydaje mi się. Ale skoro tak bardzo ci zależy, żeby nie mieć ze
mną nic do czynienia, to proszę bardzo. – skierowała się do drzwi. Draco
patrzył na nią osłupiały. Wiedział, że Jus się zezłości, zdenerwuje, być może
nawet przestraszy, ale myślał, że to przez jego opowieść. Tymczasem ona była
zła o to, że blondyn nie chce utrzymywać z nią kontaktu. Stwierdził, że tak
będzie lepiej. Ale gdy na ostatnim zebraniu śmierciożerców oberwał od Czarnego
Pana Cruciatusem za brak postępów, zaczął mieć pewne wątpliwości. Przecież jest
tym cholernym egoistą, nie będzie się przejmować losem innych. Tym bardziej
niedawno poznanej dziewczynie. Powinien ratować swój zgrabny tyłek zamiast
czyjś inny.
- Nie, Jus.. to nie tak.. –
poderwał się z miejsca i dogonił ją. Chwycił ją za przegub, zmuszając, by się
zatrzymała. – Po prostu... nie chcę nikogo narażać na niebezpieczeństwo. Jeśli
Czarny Pan dowie się, że mam jakichś innych przyjaciół oprócz tych, którzy są w
jego kręgach, będzie kazał wstąpić im do armii, albo ich zabije, by udowodnić
mi i reszcie, że to on jest najpotężniejszy.
- Nie boję się go. A teraz puść
mnie. Chcę iść spać. – powiedziała chłodnym głosem, a blondyn poluźnił uścisk.
Jus szybkim krokiem wyszła z klasy i wróciła do swojego dormitorium. Tymczasem
Draco postanowił, że od jutra wdroży w życie swój plan rozkochania w sobie
Justine i stawieniu jej przed oblicze Czarnego Pana. Jej los będzie mu
obojętny, tak samo zresztą jak wszystkich innych. Od dziś Draco Malfoy
przestaje martwić się o innych, a na pierwszym miejscu będzie stawiał wyłącznie
swoje dobro.
Następny poranek powitał
społeczność uczniowską bezchmurnym niebem i jasno świecącym słońcem. Pogoda
idealnie sprzyjała wyjściu do Hogsmeade, na które wybierała się większość
młodzieży uczęszczającej do Hogwartu. Wśród nich był Terence, który właśnie
stał pod wejściem do dormitorium Hermiony. Czekał, aż dziewczyna wyjdzie, by
mógł zaprosić ją na wspólny spacer do Hogsmeade. W końcu się doczekał i panna
Granger wyszła na korytarz.
- Hej, Mionka. – twarz Ślizgona od
razu rozjaśnił uśmiech na twarzy. Jej mina jednak wyrazała zdziwienie.
- Terence? Co tu robisz? –
zamrugała kilka razy, próbując otrzasnąć się ze zdziwienia. – Proszę cię, idź
stąd.. Ron tu zaraz przyjdzie.. – powiedziała nieco piskliwym głosem,
popychając Terence’a, by odszedł od niej jak najdalej.
- I co w związku z tym? Mam się
bać tego rudzielca? – warknął trochę ostrzej, niż zamierzał.
- Terence.. ile razy mam prosić,
byś zapomniał o tamtej nocy? Jestem w trakcie godzenia się z Ronem, więc
proszę, przestań mnie nachodzić. – Gryfonka spojrzała na niego błagalnie.
- Nie. Kiedy mi się podoba jakaś
kobieta, to zamierzam o nią walczyć, a nie oddać jakiemuś rudzielcowi, który
nie potrafi docenić, jaki skarb ma obok siebie. – Terence’a ogarnęła złość. Nie
rozumiał postępowania dziewczyny. Nie kochała Weasley’a, ale chciała z nim być.
Jego zdaniem, to co ich łączyło, z miłością miało bardzo mało wspólnego. Śmiało
mógłby to nazwać przyzwyczajeniem.
O ile Hermionę zaskoczyło jego
nagłe pojawienie się przed jej dormitorium, o tyle jeszcze bardziej zszokowały
go jego słowa. Czy.. czy on właśnie powiedział, że ona mu się podoba? I.. i
nazwał ją skarbem?
- Terence.. nie powinieneś tak
mówić.. – pokręciła głową, spoglądając na jego przystojną twarz.
- Bo co? Bo Weasley usłyszy? Mam
go w dupie. Zależy mi na tobie, rozumiesz? Dlaczego nie chcesz dać mi szansy?
Bo co? Bo przyzwyczaiłaś się do towarzystwa rudego i już innych do siebie nie
dopuszczasz? Przecież sama mówiłaś, że go nie kochasz. Dlaczego więc chcesz z
nim być?
- Bo on kocha mnie.. – powiedziała
Hermiona, czując, jak do oczu napływają jej łzy. – A ja nie chcę go
skrzywdzić..
- Skrzywdzisz go bardziej, jeśli
skażesz go na związek z osobą, która go nie kocha. – po tych słowach Terence
odszedł, zostawiając na korytarzu osamotnioną i nie wiedzącą, co dalej robić
dziewczynę. Żadno z nich nawet nie zdawało sobie sprawy, że za rogiem stoi Ron,
który słysząc ich rozmowę zatrzymał się i zaczął słuchać. Jego umysł pracował
na szybkich obrotach, próbując poskładać w całość to, co właśnie usłyszał.
Hermiona.. Zdradziła go z Terencem tylko raz. A on wygadywał pod jej adresem
takie rzeczy. Gdy usłyszał, że panna Granger go nie kocha i jest z nim tylko
dlatego, że nie chce go skrzywdzić odrzuceniem, poczuł się tak, jakby dostał
kopa w żołądek. Zabolało go to, rozpierdalało go od środka. Mimo to, wyszedł
zza rogu i podszedł do Hermiony.
- Słyszałem.. słyszałem wszystko..
– wymamrotał, nie wiedząc, jak poskładać zdania.
- Ron, o czym ty mówisz? –
Hermiona spojrzała na niego zmartwiona.
- Ty mnie nie kochasz.. –
wybełkotał, patrząc pustym wzrokiem gdzieś przed siebie. – Jesteś ze mną tylko
dlatego, żeby mnie nie skrzywdzić..
- Nie, Ron, to nie tak.. –
wyciągnęła ręce w jego stronę, lecz on się odsunął i pokręcił gwałtownie głową.
- Nie. Nie zbliżaj się do mnie.
Tak będzie najlepiej. Ułóżmy sobie życie z kimś innym.. – powiedział, odwrócił
się na pięcie i odszedł. Hermiona rezygnując w wycieczki do Hogsmeade, wróciła
z płaczem do dormitorium.
Tymczasem Pansy namawiała Justine
na wyjście do miasteczka. Jus wykręcała się nauką, lecz tak naprawdę chciała
zostać sama. Pragnęła ciszy, spokoju i samotności, by móc przemyśleć ostatnie
wydarzenia. Nik jest wampirem, Czarny Pan powrócił, a Draco mu służy..
- Oj chodź, zobaczysz, jak tam
fajnie.. – panna Parkinson pociągnęła swoją czerwonowłosą koleżankę za rękę, by
zmusić ją do wstania z łóżka. Na próżno.
- Pans, nigdzie nie idę.. –
zajęczała Justine, chowając się pod kołdrą. – Muszę napisać esej na eliksiry.
- Masz na to jeszcze cztery dni! –
zawołała szatynka, ściągając z niej pościel. Przez chwilę się siłowały, lecz
Justine w końcu puściła kołdrę, przez co Pansy wylądowała tyłkiem na podłodze.
- Justine! – krzyknęła, podnosząc
się i masując obolałą część ciała. Czerwonowłosa zachichotała.
- To nie jest zabawne. – mruknęła
Parkinson, siadając na swoim łóżku.
- No już, już, nie złość się tak.
Złość piękności szkodzi – zaśmiała się, po czym dodała poważnym tonem – A ty
nie masz czym szastać.
Ponownie zachichotała, lecz
przystopowała, widząc złowieszczy wzrok swojej koleżanki.
- Pchasz się w gips, Morgan –
warknęła, patrząc na nią spod byka.
- Oj Pans.. i tak mnie kochasz. –
Czerwona przesłała jej w powietrzu buziaczka, po czym już obie śmiały się w
najlepsze.
- Ale w ramach przeprosin musisz
teraz iść z nami do Hogsmeade.
- Niech ci będzie.. – Jus
wywróciła oczami, podnosząc się z łóżka. Pansy zaklaskała w dłonie, a Czerwona
stanęła przed szafą, zastanawiając się, co ubrać.
- Weź to. – panna Parkinson nagle
pojawiła się obok Justine i wskazywała na czarną sukienkę na długi rękaw. Jus
spojrzała na nią bez przekonania. Nie była pewna, czy taki strój jest
odpowiedni na spacer do Hogsmeade.
- No już. – Pansy pchnęła
czerwonowłosą w stronę łazienki, po czym usiadła na łóżku, czekając, aż wróci.
Po chwili panna Morgan pojawiła się w dormitorium ubrana w czarną sukienkę,
sięgającą jej do kolan. Góra była do niej idealnie dopasowana, a dekolt nie był
głęboki, lecz na tyle szeroki, że odsłaniał jej ramiona. Dół był lekko
rozkloszowany, pięknie się układał, podkreślając kształt sylwetki dziewczyny.
- Teraz wszystkie dupy twoje. –
zaśmiała się Pansy, a Jus tylko wywróciła oczami.
- Serio, nie to teraz mi w głowie.
– powiedziała, podchodząc do lustra i oglądając się z każdej strony. Panna
Parkinson wiedziała o zajściu między nią a Lorenzo, stwierdziła, że może jej o
tym powiedzieć. Wyczuwała, że z czasem mogą stać się dobrymi przyjaciółkami,
dlatego mówiła jej niemal o wszystkim. Pansy niestety nie była z nią taka
szczera. Z powodu prośby, a raczej zakazu Draco, ani ona, ani nikt inny nie
powiedzieli jej, że Enzo jest synem Voldemorta. Całe szczęście, że ta małpa
Greengrass o tym nie wiedziała, bo już pewnie dawno by to wypaplała Jus.
- A może właśnie powinnaś sobie
znaleźć jakieś pocieszenie? – Pansy poruszyła brwiami, uśmiechając się
znacząco. Nie była typem cnotki, lubiła flirtować z chłopakami, ale też nie
puszczała się jak Daphne. Przecież nie kazała Justine od razu wskoczyć jakiemuś
kolesiowi do łóżka. Niewinny flirt, pocałunek czy objęcie by wystarczyły, by
poprawiła sobie humor.
- Pansy... – westchnęła, spinając
włosy w niedbałego koka. Pozwoliła kilku kosmykom wymknąć się z upięcia, by
uroczo okalały jej twarz.
- No co? Pocałujesz się,
poprzytulasz i poczujesz się lepiej. – powiedziała.
Sięgnęła z szafy coś dla
siebie. Wybrała miętową, jedwabną koszulę, a do tego włożyła czarną,
rozkloszowaną spódniczkę.
- Idę się przebrać i zaraz
wychodzimy. – poinformowała ją i wyszła do łazienki.
Draco i Blaise stali na
dziedzińcu, czekając na Pans. Terence poinformował ich wcześniej, że pójdzie z
Hermioną, lecz właśnie pojawił się przy swoich dwóch kumplach.
- A ty co? Nie z Granger? – Blaise
spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Czyżbyś w końcu zrozumiał, że
nie warto brudzić się szlamem? – spytał Draco, spoglądając na swojego
przyjaciela obojętnym wyrazem twarzy.
- Przestań ją tak nazywać, Smoku.
– głos Terence’a był stanowczy. Ślizgon nie chciał, by jego dwaj najlepsi
przyjaciele obrażali dziewczynę, która mu się podoba. Nawet jeśli była
mugolaczką i przez kilka lat darzyli się nienawiścią.
- Ja wiem, że wyładniała, ale
szlama nadal szlamą pozostanie. – kontynuował Draco. W rzeczywistości było mu
to obojętne, z kim będzie pieprzył się Higgs, ale nie byłby sobą, gdyby komuś
nie podokuczał.
- Draco! – warknął Terence
ostrzegawczo. – Wojna skończona. Voldemorta nie ma. Dla mnie to bez znaczenia,
jakiego jest statusu krwi.
- Chyba muszę powiedzieć Lorenzo,
z kim zadaje się jego poplecznik.. – Malfoy westchnął teatralnie i zrobił
zbolałą minę. – Nie chciałbym być wtedy w twojej skórze. Mało tego, że
zabujałeś się w szlamie, co nie przystoi arystokracie, to na dodatek jest nią
osoba, którą on chce zabić.
Dracona bawiła ta sytuacja, lecz
po chwili spoważniał. On sam nie był w lepszej. Ale przecież wyłączył uczucia i
będzie teraz dbał tylko o siebie. Wraca dawny Malfoy. Malfoy, który na
pierwszym miejscu stawia swoje dobro. Malfoy, który w dupie ma wszystko i
wszystkich. Malfoy, który robi wszystko, by przeżyć, nawet gdyby to oznaczało
rozkochanie w sobie jakiejś dziewczyny i przyprowadzenie jej przed oblicze
Czarnego Pana.
A jeśli już mowa o rozkochaniu
pewnej dziewczyny.. Wszystkim trzem Ślizgonom niemal szczęka opadła, gdy
zauważyli idące w ich stronę koleżanki z klasy. Draco w porę się opanował i
dość szybko oderwał wzrok od Justine, w ślicznej, czarnej sukience, od jej
wyeksponowanych ramion. Terence przygryzł wargę na widok Pansy. Przez jego
umysł przewinęły się właśnie wspomnienia momentów, które razem spędzili. Był
wtedy szczęśliwy, zakochał się chyba po raz pierwszy w życiu. Niestety, Pansy
zerwała z nim, gdy jego prawdziwa natura wzięła nad nim górę i ją zdradził z
jakąś Krukonką, której imienia już nawet nie pamiętał.
- Wow.. wyglądacie.. pięknie. –
powiedział z szerokim uśmiechem Blaise. Jako ich przyjaciel mógł na legalu
prawić im komplementy. Dziewczynom było wtedy miło, a on po prostu szczerze
wyrażał swoją opinię.
- Diable. Dwie naraz? – Draco
spojrzał na swojego przyjaciela karcąco.
- A dlaczego nie? – zaśmiał się
Zabini, stając między Pansy i Justine i obejmując je w pasie. – Nic mi się
bardziej nie marzy, jak spacer do Hogsmeade w towarzystwie dwóch pięknych
kobiet. – powiedział, śmiejąc się.
- Blaise.. – Justine odchrząknęła
cicho. – Ginny tu idzie. – powiedziała konspiracyjnym szeptem, a on natychmiast
odskoczył od swoich koleżanek, jakby go prąd walnął. Zaczął się panicznie
rozglądać.
- Gdzie? Gdzie ona jest?
- Żartowałam.. – wydusiła Jus,
śmiejąc się. Pansy i Terence jej zawtórowali, a usta Dracona nawet nie drgnęły,
by spróbować się uśmiechnąć.
- Nieśmieszne. – burknął Zabini, a
jego przyjaciele jeszcze głośniej zaczęli się śmiać.
- Oj Diable, Diable.. Chyba
naprawdę wpadłeś po uszy, skoro dałeś się tak nabrać. – zaśmiał się Higgs.
- Terence, ty się lepiej nie
wypowiadaj, bo sam oszalałeś na punkcie pewnej szlamy. – odezwał się Draco.
Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, zrobiła to Justine:
- Mówiłam ci już, nie nazywaj jej
tak!
- Bo co? Wolność słowa, prawo do
wygłaszania własnych myśli.. mówi ci to
coś, Czerwona? – spytał, wykrzywiając usta w ironicznym uśmiechu.
- Mówi mi tylko tyle, że osoby
twojego pokroju nie powinni z tego prawa zbytnio korzystać.
- Mojego pokroju? Co masz na
myśli?
- Mam na myśli wrednego, nadętego
i aroganckiego dupka!
- Wolę być wrednym, nadętym i
aroganckim dupkiem niż nieznośną, irytującą wszystkich dziewuchą! – Draco z
Justine stali naprzeciwko siebie, mierząc się wściekle wzrokiem.
- Nikt ci nie każe więc tu
przebywać, skoro jestem taka nieznośna. – wycedziła czerwonowłosa.
- Przypomnę ci, że to TY tu
przyszłaś, jak ja już tu stałem. – powiedział zażenowany.
- W takim razie może sobie pójdę?
- Myślę, że tylko wyświadczyłabyś
wszystkim przysługę.
Po tych słowach Dracona, Justine
odwróciła się na pięcie i odeszła w kierunku zamku.
- Jus, stój! – Pansy złapała ją za
rękę, lecz Czerwona ją wyszarpnęła. Ugh, jak ten blondyn ją denerwował! Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego raz był z nią szczery, okazywał jakiekolwiek życzliwe uczucia, a innym razem zachowywał się zwykły dupek.
- Wszyscy, którzy
idą do Hogsmeade pierwszy raz, proszę do mnie ze zgodami! – usłyszeli nagle
głos profesor McGonagall. Czerwonowłosa walnęła się w czoło. Podbiegła szybko
do profesor McGonagall, która stała wraz z kilkoma innymi profesorami, którze
mieli iść wraz z uczniami, jako opiekunowie „wycieczki”. Ojciec Jus, Flitwick,
Hagrid, Sprout i.. Niklaus.
- Pani profesor..
Zostawiłam zgodę w dormitorium. Niedługo wrócę, proszę nie wychodzić beze
mnie.. – spojrzała na McGonagall błagalnie.
- Niestety moja
droga, ale musimy już wyruszać. I tak już mamy spore opóźnienie..
- Ja na nią zaczekam.
– odezwał się Niklaus, nim ktokolwiek inny zdążył zareagować. Co prawda ojciec
Jus chciał się zaoferować, jednakże po słowach Klausa zrezygnował z tego
pomysłu. Wiedział, że córka nie chciałaby zostawać z nim i przyjmować
jakąkolwiek jego pomoc, a poza tym był niemal stuprocentowo pewien, że będzie
ona wolała towarzystwo młodego praktykanta.
- Miał pan
pilnować uczniów podczas wycieczki do Hogsmeade. – oświadczyła profesor McGonagall,
lecz młody mężczyzna miał już na to gotową odpowiedź:
- I tak idę na
końcu pochodu, więc Hagrid może iść na razie sam, a ja poczekam na Jus i
dogonimy wszystkich. – Klaus uśmiechnął się czarująco. Mimo iż profesor
McGonagall miała swoje lata, na nią również działały tak urokliwe gesty.
- Dobrze. Tylko
pospieszcie się. My już wyruszamy. Pomono, pójdziesz ze mną. A pan, panie
Morgan, pójdzie razem z profesorem Flitwickiem środkiem. Hagrid, przypilnujesz
tyłu, a pan Snape później do ciebie dołączy. – opiekunka Gryffindoru miała
niezwykły talent do wydawania rozkazów oraz dobrej organizacji wszystkiego.
Ruszyła naprzód wraz z nauczycielką zielarstwa, a uczniowie zaczęli iść za nią,
nie mogąc się doczekać, aż znajdą się w Miodowym Królestwie bądź w Trzech
Miotłach. Jus posłała pełne wdzięczności spojrzenie swojemu starszemu
przyjacielowi, po czym biegiem ruszyła w stronę zamku. Niklaus szybko ją
dogonił, co nie było dla niego trudne, zważywszy na to, że był wampirem.
- Hej, gdzie się
tak spieszysz? – złapał ją za rękę, zmuszając tym samym do tego, by zwolniła.
- McGonagall.. –
zaczęła, lecz urwała, widząc, jak Niklaus wywraca oczami.
- Nie przejmuj
się nią. Idzie na początku, więc nie będzie wiedziała, kiedy dojdziemy. Poza
tym Hagrid wspaniale sobie poradzi. – wzruszyła ramionami i wraz czerwonowłosą
poszedł w kierunku wierzy Gryffindoru. Po kilku minutach byli już na drodze w
kierunku Hogsmeade, a w dłoni Justine spoczywała zgoda podpisana przez jej
mamę. Jej prawnego opiekuna. Nie mógł jej podpisać ojciec, bo inaczej zgoda już
dawno trafiłaby do McGonagall, a tak sama Justine dostała ją sową dziś rano.
Dwoje młodych
ludzi wcale się nie spieszyło z dogonieniem pochodu. Świetnie im się
rozmawiało, jak zawsze zresztą. Żadno z nich nie wspominało o wczorajszej
rozmowie. Jus rozmawiała z Nikiem jak dawniej, jakby wiadomość o jego
prawdziwej naturze nie zrobiła na niej wrażenia. I rzeczywiście tak było.
Justine nie bała się go, wręcz przeciwnie, czuła się przy nim dość bezpiecznie.
W końcu z tego, co słyszała o wampirach, były one niemal nieśmiertelne i
odporne na magię. Nie licząc bardzo potężnego niewerbalnego zaklęcia,
sprawiającego psychiczny ból w umyśle wampira.
Do Hogsmeade
dotarli na końcu. Justine była tutaj pierwszy raz, więc Klaus chciał jej
pokazać jak najwięcej ciekawych miejsc. Na zwiedzanie wioski mieli praktycznie
cały dzień, więc się nie spieszył. Pokazał jej Miodowe Królestwo, z którego
wyszli z naręczem wszelkiego rodzaju słodyczy, sklep u Derwisza i Bangesa,
sklep u Zenka.. Zahaczyli również o Trzy Miotły, gdzie razem zajęli jeden ze
stolików przy oknie. Wesoło rozmawiali przy kufle kremowego piwa, nieświadomi,
że są obserwowani przez pewnego blondyna siedzącego w kącie sali z trójką
przyjaciół i namolną dziewczyną. Nie chciał tego przyznawać sam przed sobą, ale
czuł pewnego rodzaju zazdrość, widząc, jak Jus świetnie bawi się w towarzystwie
młodego Snape’a. A przecież mówił jej, że powinna się od niego trzymać z
daleka! Wolałaby, aby siedziała tu teraz przy jego stoliku i wykłócała się z
nim, zamiast śmiać się z żartów Niklausa.
Kiedy zaczęło się
ściemniać, wycieczka powoli dobiegała końca. Niklausowi przypomniało się
jednak, że nie pokazał Justine jeszcze jednego miejsca. Zagadali się trochę i
chyba niepotrzebnie zamówili po kolejnym kuflu wspaniałego, kremowego piwa,
przez co nie zwiedzili Wrzeszczącej Chaty. Zwrócił się do profesor McGonagall z
prośbą o chociaż pół godzinki więcej czasu. Wyjaśnił jej, że to pierwsza wizyta
panny Morgan w Hogsmeade, a chciała jeszcze zobaczyć kilka miejsc. Za
wstawiennictwem ojca czerwonowłosej, pani profesor się zgodziła, robiąc warunek
tylko dla tych dwojga. Pozostali musieli jednak wrócić do Hogwartu. O
określonej godzinie mieli się bowiem zebrać wszyscy przy wejściu do miasteczka,
a po sprawdzeniu listy wyruszyć w drogę powrotną do szkoły. Niklaus wraz z Justine
skierowali się w przeciwnym kierunku, idąc niemal na koniec wioski, by obejrzeć
jeden z najbardziej nawiedzonych domów w magicznym świecie.
Miasteczko było
prawie puste. Gdzieniegdzie można było spotkać mieszkańca, który w samotności
spacerował ulicami Hogsmeade. Miejscowość po wizycie uczniów Hogwartu
pustoszała i cichła, wracając do swojego normalnego, spokojnego życia. Gdy
Niklaus wraz z Justine dotarli do ogrodzenia otaczającego Wrzeszczącą Chatę, słońce
było już schowane za horyzontem. Nik opowiadał Jus o drewnianej chatce, gdy
nagle urwał w pół słowa i stał nieruchomo, patrząc w jeden punkt przed sobą.
- Nik? Wszystko w
po..
- Csii… - uciszył
ją mężczyzna, po czym znowu zaczął nasłuchiwać.
W odpowiednim momencie oderwał
się od ogrodzenia i stanął przed Jus, gdy nagle rozległ się krzyk: „Drętwota” i
promień światła powędrował w stronę czerwonowłosej. Zaklęcie ugodziło w wampira,
nie wyrządzając mu jednak żadnej krzywdy, jedynie go osłabiając.
- Co do jasnej..?
– usłyszeli męski głos, po czym z cienia wyszło troje mężczyzn w maskach.
Śmierciożercy.