Zakładki

15.04.2016

Rozdział 11.: Hogsmeade

Witam Was po tej nieco dłuższej niz zazwyczaj przerwie :D oddaję w Wasze ręce kolejny rozdział, z którego jestem jako tako zadowolona. Końcówka, począwszy od wyjścia do Hogsmeade nie za bardzo mi się podoba, ale reszta jest jak dla mnie okej :) Ale to tylko moje zdanie, a najbardziej interesuje mnie Wasze ;) Jestem już po tym próbym egzaminie (na szczęście), więc mogę wrócić do blogosfery. Wasze blogi oczywiście też nadrobię, na razie po prostu nie miałam czasu na nic :) Niedługo zajrzę i do Was, a tymczasem zapraszam na rodział 11. :3
I dziękuję Wam za ponad 5 tys. wyświetleń *.* Jesteście kochani <3
***
Stali tuż przy drzwiach, blisko siebie, wstrzymując oddechy. Nasłuchiwali odgłosów z korytarza, czekając, aż Filch wraz z panią Norris odejdą na tyle daleko, by mogli swobodnie wrócić do dormitoriów. Kiedy jednak na korytarzu zapadła cisza, a woźny wraz ze swym zwierzakiem byli już dość daleko, oni nadal stali nieruchomo. Świdrowali się nawzajem wzrokiem, bojąc się odezwać i zepsuć tą chwilę. Justine cieszyła się, że Draco po raz pierwszy od ponad miesiąca zbliżył się do niej na odległość mniejszą niż metr. Mało tego, uratował ją przed szlabanem, a nawet się odezwał, czego praktycznie nie robił ostatnimi czasy. Jus miała wrażenie, że ją odtrąca, ponieważ ilekroć próbowała wszcząć rozmowę, on szybko ja zbywał i odchodził. Usilnie starał się nie przebywać w jej towarzystwie. A tu proszę. Nagle są sam na sam w - jak się zdążyła zorientować Jus - klasie od eliksirów.
- Draco.. – zaczęła czerwonowłosa cichym głosem, lecz blondyn ponownie przyłożył jej palec do ust, uważnie wodząc oczami po jej twarzy.
- Csii.. nie psuj tej chwili.. – wyszeptał. Tak długo się powstrzymywał, starał się ją odizolować od siebie, lecz było to dla niego cholernie trudnie. Nie ułatwiał mu tego fakt, że im bardziej się starał, tym Jus coraz bardziej go pociągała. Mimo iż utrzymywał ją na dystans, obserwował ją swoimi czujnymi oczami, chłonął każdy jej gest, każde słowo. Ilekroć widział, jak Jus idzie w odwiedziny do Niklausa albo stamtąd wraca, zżerała go zazdrość. Jednak teraz miał ją choć przez chwilę tylko dla siebie. Pomimo tego, że z początku postanowił rozkochać ją w sobie i zwabić do Malfoy Manor na spotkanie z Lorenzo, już następnego dnia zmienił zdanie. Miał zamiar trzymać ją jak najdalej od Voldemorta juniora. Niestety wiązało się to z wyrzeczeniami, takimi jak odtrącenie jej, z czego nie był zbytnio zadowolony. Już myślał, że wraz ze śmiercią Voldemorta wojna się zakończyła, kiedy nagle pojawia się jego syn i wszystko niszczy. Jako jego poplecznik nie miał nawet szans na normalną miłość.. Boże, czy on właśnie pomyślał o miłości?!
Pchany impulsem uniósł swoją dłoń i pogłaskał delikatnie policzek dziewczyny. Drugą odszukał dłoń dziewczyny i ujął ją delikatnie. Następnie ścisnął mocno, chąc na jak najdłużej zachować na sobie jej dotyk, dokładnie zapamiętać kształt jej dłoni, ich gładkość oraz deliatkność. Nawet się nie spodziewał, że dziewczyna odwzajemni uścisk.
W głowie odtworzył mu się jej obraz w łazience, gdy stała do niego tyłem w samej bieliźnie. Chciałby móc zobaczyć ją tak jeszcze raz. Zauważył, że z jej prawego ramienia zsunął się rękaw swetra, ukazując mu widok czarnego paska od stanika, który wyjątkowo rzucał się w oczy na tle mlecznobiałej skóry. Odruchowo poprawił jej sweter, zasłaniając kuszący go obraz.
- Dlaczego? – spytała, spoglądając na niego. Jej brązowe tęczówki spotkały się z jego stalowoszarymi. Zastanawiało ją, dlaczego Malfoy tak się w stosunku do niej zachowywał. Może i ich rozmowy składały się w dziewięćdziesięciu procentach z kłótni, lecz musiała przyznać, że polubiła te ich sprzeczki. A gdy blondyn odsunął ją od siebie, poczuła się odrzucona, przez co jeszcze bardziej pragnęła jego uwagi.
Draco pokręcił tylko głową, nie mówiąc ani słowa.
- Wiem, że nasze relacje i tak nie były zbyt dobre. Ale wiesz, że jest coś gorszego od kłótni, wyzwisk, kpiny? Obojętność. Obojętność wszystko pieprzy. – powiedziała, nadal patrząc mu w oczy.
- Zrozum, Justine.. to konieczne.. – powiedział cicho, zabierając dłoń z jej policzka i chowając ją do kieszeni, by nie korciło go więcej do zbyt poufnych gestów.
- Konieczne? – brew czerwonowłosej powędrowała w górę. – Niby czemu?
W nikłym świetle świec, palących się w klasie, Justine wyglądała na wiele młodszą, bezbronną i niewinną. Draco nie miał serca kłamać. „Teraz, albo nigdy” – pomyślał.
- Chodź, coś ci opowiem.. – powiedział, ciągnąc ją za rękę i prowadząc w głąb sali. Posadził ją na krześle, po czym usiadł obok. Podwinął rękaw, odsłaniając lewe przedramię i pokazał je Justine.
- Widzisz to? Widzisz? To jest mroczny znak. Chyba wiesz, co to oznacza, prawda? – spytał, a w jego głosie, mimo wszelkich starań, słychać było ból. Justine patrzyła zaś na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Byłem poplecznikiem Voldemorta. Nie będę ci mówił, że ojciec mnie do tego zmusił, bo to żadne tłumaczenie. Tak, wiem, mogłem się zbuntować i odmówić, ale oni wtedy by mnie zabili. Wiem, że większość na moim miejscu wolałaby oddać życie niż mu służyć, ale ja jestem egoistą i nie chciałem tak szybko odejść z tego świata. Teraz zło ponownie wraca. Nadszedł syn Voldemorta, zbiera armię. Muszę do niej dołączyć. Jestem cholernym egoistą i nie poświęcę się dla dobra większości. – mówił, a w każdym jego słowie było coraz więcej złości i bólu. W oczach lśniły łzy, lecz nie pozwalał im popłynąć.

- Czy to znaczy, że nie możesz zadawać się ze mną? – spytała czerwonowłosa, wstając z krzesła. – Czy ja jestem jakaś trędowata, że nie możesz się do mnie zbliżyć bliżej niż na metr? – warknęła. – Nie wydaje mi się. Ale skoro tak bardzo ci zależy, żeby nie mieć ze mną nic do czynienia, to proszę bardzo. – skierowała się do drzwi. Draco patrzył na nią osłupiały. Wiedział, że Jus się zezłości, zdenerwuje, być może nawet przestraszy, ale myślał, że to przez jego opowieść. Tymczasem ona była zła o to, że blondyn nie chce utrzymywać z nią kontaktu. Stwierdził, że tak będzie lepiej. Ale gdy na ostatnim zebraniu śmierciożerców oberwał od Czarnego Pana Cruciatusem za brak postępów, zaczął mieć pewne wątpliwości. Przecież jest tym cholernym egoistą, nie będzie się przejmować losem innych. Tym bardziej niedawno poznanej dziewczynie. Powinien ratować swój zgrabny tyłek zamiast czyjś inny.
- Nie, Jus.. to nie tak.. – poderwał się z miejsca i dogonił ją. Chwycił ją za przegub, zmuszając, by się zatrzymała. – Po prostu... nie chcę nikogo narażać na niebezpieczeństwo. Jeśli Czarny Pan dowie się, że mam jakichś innych przyjaciół oprócz tych, którzy są w jego kręgach, będzie kazał wstąpić im do armii, albo ich zabije, by udowodnić mi i reszcie, że to on jest najpotężniejszy.
- Nie boję się go. A teraz puść mnie. Chcę iść spać. – powiedziała chłodnym głosem, a blondyn poluźnił uścisk. Jus szybkim krokiem wyszła z klasy i wróciła do swojego dormitorium. Tymczasem Draco postanowił, że od jutra wdroży w życie swój plan rozkochania w sobie Justine i stawieniu jej przed oblicze Czarnego Pana. Jej los będzie mu obojętny, tak samo zresztą jak wszystkich innych. Od dziś Draco Malfoy przestaje martwić się o innych, a na pierwszym miejscu będzie stawiał wyłącznie swoje dobro.

Następny poranek powitał społeczność uczniowską bezchmurnym niebem i jasno świecącym słońcem. Pogoda idealnie sprzyjała wyjściu do Hogsmeade, na które wybierała się większość młodzieży uczęszczającej do Hogwartu. Wśród nich był Terence, który właśnie stał pod wejściem do dormitorium Hermiony. Czekał, aż dziewczyna wyjdzie, by mógł zaprosić ją na wspólny spacer do Hogsmeade. W końcu się doczekał i panna Granger wyszła na korytarz.
- Hej, Mionka. – twarz Ślizgona od razu rozjaśnił uśmiech na twarzy. Jej mina jednak wyrazała zdziwienie.

- Terence? Co tu robisz? – zamrugała kilka razy, próbując otrzasnąć się ze zdziwienia. – Proszę cię, idź stąd.. Ron tu zaraz przyjdzie.. – powiedziała nieco piskliwym głosem, popychając Terence’a, by odszedł od niej jak najdalej.
- I co w związku z tym? Mam się bać tego rudzielca? – warknął trochę ostrzej, niż zamierzał.
- Terence.. ile razy mam prosić, byś zapomniał o tamtej nocy? Jestem w trakcie godzenia się z Ronem, więc proszę, przestań mnie nachodzić. – Gryfonka spojrzała na niego błagalnie.
- Nie. Kiedy mi się podoba jakaś kobieta, to zamierzam o nią walczyć, a nie oddać jakiemuś rudzielcowi, który nie potrafi docenić, jaki skarb ma obok siebie. – Terence’a ogarnęła złość. Nie rozumiał postępowania dziewczyny. Nie kochała Weasley’a, ale chciała z nim być. Jego zdaniem, to co ich łączyło, z miłością miało bardzo mało wspólnego. Śmiało mógłby to nazwać przyzwyczajeniem.
O ile Hermionę zaskoczyło jego nagłe pojawienie się przed jej dormitorium, o tyle jeszcze bardziej zszokowały go jego słowa. Czy.. czy on właśnie powiedział, że ona mu się podoba? I.. i nazwał ją skarbem?
- Terence.. nie powinieneś tak mówić.. – pokręciła głową, spoglądając na jego przystojną twarz.
- Bo co? Bo Weasley usłyszy? Mam go w dupie. Zależy mi na tobie, rozumiesz? Dlaczego nie chcesz dać mi szansy? Bo co? Bo przyzwyczaiłaś się do towarzystwa rudego i już innych do siebie nie dopuszczasz? Przecież sama mówiłaś, że go nie kochasz. Dlaczego więc chcesz z nim być?
- Bo on kocha mnie.. – powiedziała Hermiona, czując, jak do oczu napływają jej łzy. – A ja nie chcę go skrzywdzić..
- Skrzywdzisz go bardziej, jeśli skażesz go na związek z osobą, która go nie kocha. – po tych słowach Terence odszedł, zostawiając na korytarzu osamotnioną i nie wiedzącą, co dalej robić dziewczynę. Żadno z nich nawet nie zdawało sobie sprawy, że za rogiem stoi Ron, który słysząc ich rozmowę zatrzymał się i zaczął słuchać. Jego umysł pracował na szybkich obrotach, próbując poskładać w całość to, co właśnie usłyszał. Hermiona.. Zdradziła go z Terencem tylko raz. A on wygadywał pod jej adresem takie rzeczy. Gdy usłyszał, że panna Granger go nie kocha i jest z nim tylko dlatego, że nie chce go skrzywdzić odrzuceniem, poczuł się tak, jakby dostał kopa w żołądek. Zabolało go to, rozpierdalało go od środka. Mimo to, wyszedł zza rogu i podszedł do Hermiony.
- Słyszałem.. słyszałem wszystko.. – wymamrotał, nie wiedząc, jak poskładać zdania.
- Ron, o czym ty mówisz? – Hermiona spojrzała na niego zmartwiona.

- Ty mnie nie kochasz.. – wybełkotał, patrząc pustym wzrokiem gdzieś przed siebie. – Jesteś ze mną tylko dlatego, żeby mnie nie skrzywdzić..
- Nie, Ron, to nie tak.. – wyciągnęła ręce w jego stronę, lecz on się odsunął i pokręcił gwałtownie głową.
- Nie. Nie zbliżaj się do mnie. Tak będzie najlepiej. Ułóżmy sobie życie z kimś innym.. – powiedział, odwrócił się na pięcie i odszedł. Hermiona rezygnując w wycieczki do Hogsmeade, wróciła z płaczem do dormitorium.

Tymczasem Pansy namawiała Justine na wyjście do miasteczka. Jus wykręcała się nauką, lecz tak naprawdę chciała zostać sama. Pragnęła ciszy, spokoju i samotności, by móc przemyśleć ostatnie wydarzenia. Nik jest wampirem, Czarny Pan powrócił, a Draco mu służy..
- Oj chodź, zobaczysz, jak tam fajnie.. – panna Parkinson pociągnęła swoją czerwonowłosą koleżankę za rękę, by zmusić ją do wstania z łóżka. Na próżno.
- Pans, nigdzie nie idę.. – zajęczała Justine, chowając się pod kołdrą. – Muszę napisać esej na eliksiry.
- Masz na to jeszcze cztery dni! – zawołała szatynka, ściągając z niej pościel. Przez chwilę się siłowały, lecz Justine w końcu puściła kołdrę, przez co Pansy wylądowała tyłkiem na podłodze.
- Justine! – krzyknęła, podnosząc się i masując obolałą część ciała. Czerwonowłosa zachichotała.
- To nie jest zabawne. – mruknęła Parkinson, siadając na swoim łóżku.
- No już, już, nie złość się tak. Złość piękności szkodzi – zaśmiała się, po czym dodała poważnym tonem – A ty nie masz czym szastać.
Ponownie zachichotała, lecz przystopowała, widząc złowieszczy wzrok swojej koleżanki.
- Pchasz się w gips, Morgan – warknęła, patrząc na nią spod byka.
- Oj Pans.. i tak mnie kochasz. – Czerwona przesłała jej w powietrzu buziaczka, po czym już obie śmiały się w najlepsze.
- Ale w ramach przeprosin musisz teraz iść z nami do Hogsmeade.
- Niech ci będzie.. – Jus wywróciła oczami, podnosząc się z łóżka. Pansy zaklaskała w dłonie, a Czerwona stanęła przed szafą, zastanawiając się, co ubrać.
- Weź to. – panna Parkinson nagle pojawiła się obok Justine i wskazywała na czarną sukienkę na długi rękaw. Jus spojrzała na nią bez przekonania. Nie była pewna, czy taki strój jest odpowiedni na spacer do Hogsmeade.
- No już. – Pansy pchnęła czerwonowłosą w stronę łazienki, po czym usiadła na łóżku, czekając, aż wróci. Po chwili panna Morgan pojawiła się w dormitorium ubrana w czarną sukienkę, sięgającą jej do kolan. Góra była do niej idealnie dopasowana, a dekolt nie był głęboki, lecz na tyle szeroki, że odsłaniał jej ramiona. Dół był lekko rozkloszowany, pięknie się układał, podkreślając kształt sylwetki dziewczyny.
- Teraz wszystkie dupy twoje. – zaśmiała się Pansy, a Jus tylko wywróciła oczami.
- Serio, nie to teraz mi w głowie. – powiedziała, podchodząc do lustra i oglądając się z każdej strony. Panna Parkinson wiedziała o zajściu między nią a Lorenzo, stwierdziła, że może jej o tym powiedzieć. Wyczuwała, że z czasem mogą stać się dobrymi przyjaciółkami, dlatego mówiła jej niemal o wszystkim. Pansy niestety nie była z nią taka szczera. Z powodu prośby, a raczej zakazu Draco, ani ona, ani nikt inny nie powiedzieli jej, że Enzo jest synem Voldemorta. Całe szczęście, że ta małpa Greengrass o tym nie wiedziała, bo już pewnie dawno by to wypaplała Jus.
- A może właśnie powinnaś sobie znaleźć jakieś pocieszenie? – Pansy poruszyła brwiami, uśmiechając się znacząco. Nie była typem cnotki, lubiła flirtować z chłopakami, ale też nie puszczała się jak Daphne. Przecież nie kazała Justine od razu wskoczyć jakiemuś kolesiowi do łóżka. Niewinny flirt, pocałunek czy objęcie by wystarczyły, by poprawiła sobie humor.
- Pansy... – westchnęła, spinając włosy w niedbałego koka. Pozwoliła kilku kosmykom wymknąć się z upięcia, by uroczo okalały jej twarz.
- No co? Pocałujesz się, poprzytulasz i poczujesz się lepiej. – powiedziała.

Sięgnęła z szafy coś dla siebie. Wybrała miętową, jedwabną koszulę, a do tego włożyła czarną, rozkloszowaną spódniczkę.
- Idę się przebrać i zaraz wychodzimy. – poinformowała ją i wyszła do łazienki.

Draco i Blaise stali na dziedzińcu, czekając na Pans. Terence poinformował ich wcześniej, że pójdzie z Hermioną, lecz właśnie pojawił się przy swoich dwóch kumplach.
- A ty co? Nie z Granger? – Blaise spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Czyżbyś w końcu zrozumiał, że nie warto brudzić się szlamem? – spytał Draco, spoglądając na swojego przyjaciela obojętnym wyrazem twarzy.
- Przestań ją tak nazywać, Smoku. – głos Terence’a był stanowczy. Ślizgon nie chciał, by jego dwaj najlepsi przyjaciele obrażali dziewczynę, która mu się podoba. Nawet jeśli była mugolaczką i przez kilka lat darzyli się nienawiścią.
- Ja wiem, że wyładniała, ale szlama nadal szlamą pozostanie. – kontynuował Draco. W rzeczywistości było mu to obojętne, z kim będzie pieprzył się Higgs, ale nie byłby sobą, gdyby komuś nie podokuczał.
- Draco! – warknął Terence ostrzegawczo. – Wojna skończona. Voldemorta nie ma. Dla mnie to bez znaczenia, jakiego jest statusu krwi.
- Chyba muszę powiedzieć Lorenzo, z kim zadaje się jego poplecznik.. – Malfoy westchnął teatralnie i zrobił zbolałą minę. – Nie chciałbym być wtedy w twojej skórze. Mało tego, że zabujałeś się w szlamie, co nie przystoi arystokracie, to na dodatek jest nią osoba, którą on chce zabić.

Dracona bawiła ta sytuacja, lecz po chwili spoważniał. On sam nie był w lepszej. Ale przecież wyłączył uczucia i będzie teraz dbał tylko o siebie. Wraca dawny Malfoy. Malfoy, który na pierwszym miejscu stawia swoje dobro. Malfoy, który w dupie ma wszystko i wszystkich. Malfoy, który robi wszystko, by przeżyć, nawet gdyby to oznaczało rozkochanie w sobie jakiejś dziewczyny i przyprowadzenie jej przed oblicze Czarnego Pana.
A jeśli już mowa o rozkochaniu pewnej dziewczyny.. Wszystkim trzem Ślizgonom niemal szczęka opadła, gdy zauważyli idące w ich stronę koleżanki z klasy. Draco w porę się opanował i dość szybko oderwał wzrok od Justine, w ślicznej, czarnej sukience, od jej wyeksponowanych ramion. Terence przygryzł wargę na widok Pansy. Przez jego umysł przewinęły się właśnie wspomnienia momentów, które razem spędzili. Był wtedy szczęśliwy, zakochał się chyba po raz pierwszy w życiu. Niestety, Pansy zerwała z nim, gdy jego prawdziwa natura wzięła nad nim górę i ją zdradził z jakąś Krukonką, której imienia już nawet nie pamiętał.
- Wow.. wyglądacie.. pięknie. – powiedział z szerokim uśmiechem Blaise. Jako ich przyjaciel mógł na legalu prawić im komplementy. Dziewczynom było wtedy miło, a on po prostu szczerze wyrażał swoją opinię.
- Diable. Dwie naraz? – Draco spojrzał na swojego przyjaciela karcąco.
- A dlaczego nie? – zaśmiał się Zabini, stając między Pansy i Justine i obejmując je w pasie. – Nic mi się bardziej nie marzy, jak spacer do Hogsmeade w towarzystwie dwóch pięknych kobiet. – powiedział, śmiejąc się.
- Blaise.. – Justine odchrząknęła cicho. – Ginny tu idzie. – powiedziała konspiracyjnym szeptem, a on natychmiast odskoczył od swoich koleżanek, jakby go prąd walnął. Zaczął się panicznie rozglądać.
- Gdzie? Gdzie ona jest?
- Żartowałam.. – wydusiła Jus, śmiejąc się. Pansy i Terence jej zawtórowali, a usta Dracona nawet nie drgnęły, by spróbować się uśmiechnąć.
- Nieśmieszne. – burknął Zabini, a jego przyjaciele jeszcze głośniej zaczęli się śmiać.
- Oj Diable, Diable.. Chyba naprawdę wpadłeś po uszy, skoro dałeś się tak nabrać. – zaśmiał się Higgs.
- Terence, ty się lepiej nie wypowiadaj, bo sam oszalałeś na punkcie pewnej szlamy. – odezwał się Draco. Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, zrobiła to Justine:
- Mówiłam ci już, nie nazywaj jej tak!
- Bo co? Wolność słowa, prawo do wygłaszania własnych myśli..  mówi ci to coś, Czerwona? – spytał, wykrzywiając usta w ironicznym uśmiechu.
- Mówi mi tylko tyle, że osoby twojego pokroju nie powinni z tego prawa zbytnio korzystać.
- Mojego pokroju? Co masz na myśli?
- Mam na myśli wrednego, nadętego i aroganckiego dupka!
- Wolę być wrednym, nadętym i aroganckim dupkiem niż nieznośną, irytującą wszystkich dziewuchą! – Draco z Justine stali naprzeciwko siebie, mierząc się wściekle wzrokiem.
- Nikt ci nie każe więc tu przebywać, skoro jestem taka nieznośna. – wycedziła czerwonowłosa.
- Przypomnę ci, że to TY tu przyszłaś, jak ja już tu stałem. – powiedział zażenowany.
- W takim razie może sobie pójdę?
- Myślę, że tylko wyświadczyłabyś wszystkim przysługę.
Po tych słowach Dracona, Justine odwróciła się na pięcie i odeszła w kierunku zamku.
- Jus, stój! – Pansy złapała ją za rękę, lecz Czerwona ją wyszarpnęła. Ugh, jak ten blondyn ją denerwował! Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego raz był z nią szczery, okazywał jakiekolwiek życzliwe uczucia, a innym razem zachowywał się zwykły dupek.
- Wszyscy, którzy idą do Hogsmeade pierwszy raz, proszę do mnie ze zgodami! – usłyszeli nagle głos profesor McGonagall. Czerwonowłosa walnęła się w czoło. Podbiegła szybko do profesor McGonagall, która stała wraz z kilkoma innymi profesorami, którze mieli iść wraz z uczniami, jako opiekunowie „wycieczki”. Ojciec Jus, Flitwick, Hagrid, Sprout i.. Niklaus.
- Pani profesor.. Zostawiłam zgodę w dormitorium. Niedługo wrócę, proszę nie wychodzić beze mnie.. – spojrzała na McGonagall błagalnie.
- Niestety moja droga, ale musimy już wyruszać. I tak już mamy spore opóźnienie..
- Ja na nią zaczekam. – odezwał się Niklaus, nim ktokolwiek inny zdążył zareagować. Co prawda ojciec Jus chciał się zaoferować, jednakże po słowach Klausa zrezygnował z tego pomysłu. Wiedział, że córka nie chciałaby zostawać z nim i przyjmować jakąkolwiek jego pomoc, a poza tym był niemal stuprocentowo pewien, że będzie ona wolała towarzystwo młodego praktykanta.
- Miał pan pilnować uczniów podczas wycieczki do Hogsmeade. – oświadczyła profesor McGonagall, lecz młody mężczyzna miał już na to gotową odpowiedź:
- I tak idę na końcu pochodu, więc Hagrid może iść na razie sam, a ja poczekam na Jus i dogonimy wszystkich. – Klaus uśmiechnął się czarująco. Mimo iż profesor McGonagall miała swoje lata, na nią również działały tak urokliwe gesty.

- Dobrze. Tylko pospieszcie się. My już wyruszamy. Pomono, pójdziesz ze mną. A pan, panie Morgan, pójdzie razem z profesorem Flitwickiem środkiem. Hagrid, przypilnujesz tyłu, a pan Snape później do ciebie dołączy. – opiekunka Gryffindoru miała niezwykły talent do wydawania rozkazów oraz dobrej organizacji wszystkiego. Ruszyła naprzód wraz z nauczycielką zielarstwa, a uczniowie zaczęli iść za nią, nie mogąc się doczekać, aż znajdą się w Miodowym Królestwie bądź w Trzech Miotłach. Jus posłała pełne wdzięczności spojrzenie swojemu starszemu przyjacielowi, po czym biegiem ruszyła w stronę zamku. Niklaus szybko ją dogonił, co nie było dla niego trudne, zważywszy na to, że był wampirem.
- Hej, gdzie się tak spieszysz? – złapał ją za rękę, zmuszając tym samym do tego, by zwolniła.
- McGonagall.. – zaczęła, lecz urwała, widząc, jak Niklaus wywraca oczami.
- Nie przejmuj się nią. Idzie na początku, więc nie będzie wiedziała, kiedy dojdziemy. Poza tym Hagrid wspaniale sobie poradzi. – wzruszyła ramionami i wraz czerwonowłosą poszedł w kierunku wierzy Gryffindoru. Po kilku minutach byli już na drodze w kierunku Hogsmeade, a w dłoni Justine spoczywała zgoda podpisana przez jej mamę. Jej prawnego opiekuna. Nie mógł jej podpisać ojciec, bo inaczej zgoda już dawno trafiłaby do McGonagall, a tak sama Justine dostała ją sową dziś rano.
Dwoje młodych ludzi wcale się nie spieszyło z dogonieniem pochodu. Świetnie im się rozmawiało, jak zawsze zresztą. Żadno z nich nie wspominało o wczorajszej rozmowie. Jus rozmawiała z Nikiem jak dawniej, jakby wiadomość o jego prawdziwej naturze nie zrobiła na niej wrażenia. I rzeczywiście tak było. Justine nie bała się go, wręcz przeciwnie, czuła się przy nim dość bezpiecznie. W końcu z tego, co słyszała o wampirach, były one niemal nieśmiertelne i odporne na magię. Nie licząc bardzo potężnego niewerbalnego zaklęcia, sprawiającego psychiczny ból w umyśle wampira.
Do Hogsmeade dotarli na końcu. Justine była tutaj pierwszy raz, więc Klaus chciał jej pokazać jak najwięcej ciekawych miejsc. Na zwiedzanie wioski mieli praktycznie cały dzień, więc się nie spieszył. Pokazał jej Miodowe Królestwo, z którego wyszli z naręczem wszelkiego rodzaju słodyczy, sklep u Derwisza i Bangesa, sklep u Zenka.. Zahaczyli również o Trzy Miotły, gdzie razem zajęli jeden ze stolików przy oknie. Wesoło rozmawiali przy kufle kremowego piwa, nieświadomi, że są obserwowani przez pewnego blondyna siedzącego w kącie sali z trójką przyjaciół i namolną dziewczyną. Nie chciał tego przyznawać sam przed sobą, ale czuł pewnego rodzaju zazdrość, widząc, jak Jus świetnie bawi się w towarzystwie młodego Snape’a. A przecież mówił jej, że powinna się od niego trzymać z daleka! Wolałaby, aby siedziała tu teraz przy jego stoliku i wykłócała się z nim, zamiast śmiać się z żartów Niklausa.
Kiedy zaczęło się ściemniać, wycieczka powoli dobiegała końca. Niklausowi przypomniało się jednak, że nie pokazał Justine jeszcze jednego miejsca. Zagadali się trochę i chyba niepotrzebnie zamówili po kolejnym kuflu wspaniałego, kremowego piwa, przez co nie zwiedzili Wrzeszczącej Chaty. Zwrócił się do profesor McGonagall z prośbą o chociaż pół godzinki więcej czasu. Wyjaśnił jej, że to pierwsza wizyta panny Morgan w Hogsmeade, a chciała jeszcze zobaczyć kilka miejsc. Za wstawiennictwem ojca czerwonowłosej, pani profesor się zgodziła, robiąc warunek tylko dla tych dwojga. Pozostali musieli jednak wrócić do Hogwartu. O określonej godzinie mieli się bowiem zebrać wszyscy przy wejściu do miasteczka, a po sprawdzeniu listy wyruszyć w drogę powrotną do szkoły. Niklaus wraz z Justine skierowali się w przeciwnym kierunku, idąc niemal na koniec wioski, by obejrzeć jeden z najbardziej nawiedzonych domów w magicznym świecie.
Miasteczko było prawie puste. Gdzieniegdzie można było spotkać mieszkańca, który w samotności spacerował ulicami Hogsmeade. Miejscowość po wizycie uczniów Hogwartu pustoszała i cichła, wracając do swojego normalnego, spokojnego życia. Gdy Niklaus wraz z Justine dotarli do ogrodzenia otaczającego Wrzeszczącą Chatę, słońce było już schowane za horyzontem. Nik opowiadał Jus o drewnianej chatce, gdy nagle urwał w pół słowa i stał nieruchomo, patrząc w jeden punkt przed sobą.
- Nik? Wszystko w po..
- Csii… - uciszył ją mężczyzna, po czym znowu zaczął nasłuchiwać. 
W odpowiednim momencie oderwał się od ogrodzenia i stanął przed Jus, gdy nagle rozległ się krzyk: „Drętwota” i promień światła powędrował w stronę czerwonowłosej. Zaklęcie ugodziło w wampira, nie wyrządzając mu jednak żadnej krzywdy, jedynie go osłabiając.
- Co do jasnej..? – usłyszeli męski głos, po czym z cienia wyszło troje mężczyzn w maskach.
Śmierciożercy.


4.04.2016

Rozdział 10.: Misja


Witam Was z nowym rozdziałem :) Na wstępie chciałam podziękować dobrej duszyczce, która nominowała mój blog do konkursu na blog miesiąca na Księdze Baśni. To dla mnie naprawdę coś wyjątkowego. Jeżeli chcecie przyczynić się do tego, bym wygrała, zapraszam więc do oddania głosu w sondzie, która obecna jest m.in. u mnie na blogu, w kolumnie po prawej :)
Druga sprawa: dziękuję za ponad 4,5 tys. wyświetleń! Jesteście kochani <3
A co do rozdizału.. kolejny post z serii "tych dłuższych". Mam nadzieję, że wybaczycie mi to przyspieszenie akcji do października, ale to było niezbędne do dalszego rozwoju historii. Jako iż domyślam się, że w poprzednich rozdziałach było trochę mało Drastine, w tej notce wydaje mi się, że jest w normie ;) specjalnie jest między innymi opisany sen Jus, by powoli robił nam się odpowiedni nastrój ;3
W myśl zasady "Czytam=Komentuję=Motywuję" zostaw po sobie jakikolwiek ślad, nawet anonimowy, czy to z krytyką, czy pochwałą. To naprawdę podnosi na duchu ;)
Pozdrawiam Was serdecznie :*
PS. Następny rozdział najprawdopodobniej dopiero w następny weekend, gdyż 12.04 mam próbny egzamin zawodowy. Enjoy!


- Mój kochany siostrzeniec! – pierwsze, co usłyszał Dracon po przybyciu do swojej rodzinnej posiadłości, to głos jego ciotki Bellatrix.
Nie odpowiedział, skinął jedynie wszystkim głową na przywitanie, otrzepując jednocześnie swój strój z popiołu. Rozejrzał się po salonie. Niektórzy ze śmierciożerców siedzieli przy wielkim, dębowym stole, inny stali rozproszeni po pomieszczeniu, pogrążeni w cichej rozmowie. Jednak w chwili przybycia Dracona do salonu, wszystkie oczy zwrócone zostały ku niemu. Chłopak zauważył, że w salonie są już wszyscy, nawet ci, którzy przebywali w Azkabanie. „Czyli synuś Voldzia się postarał?” – pomyślał Draco z kpiną. Jego wzrok padł na matkę, siedzącą przy stole. Kiwnęła mu głową, a on od razu zrozumiał, że ma zająć miejsce obok niej. Siadł po jej prawej stronie, po lewej zostawiając wolne miejsce dla swojego ojca. Lucjusz za pewne będzie chciał tam usiąść. W końcu to miejsce po prawicy Czarnego Pana. Po jego lewicy natomiast siedziała już Bellatrix, z ekscytacją czekając na rozpoczęcie zebrania.
Gdy blondyn usiadł obok matki, Narcyza pod stołem odnalazła jego dłoń i ścisnęła ją lekko. Draco wiedział, że jej również nie podoba się pomysł odrodzenia rządów Czarnego Pana, ale podobnie jak on, nie mogła nic na to poradzić. Po chwili w salonie pojawiła się kolejna osoba – Blaise Zabini. On również usiadł w towarzystwie swojej rodziny. Zaraz za nim pojawiła się reszta uczniów Hogwartu, z czasem wszyscy, łącznie ze śmierciożercami krzątającymi się po salonie, zajmowali już swoje miejsce. Jedyne wolne krzesła były przeznaczone dla Lucjusza oraz dla następcy Czarnego Pana. Gdy zegar wybił dwudziestą, Bellatrix wstała i oznajmiła władczym tonem:
- Powstańcie! Zaraz przed Wami pojawi się syn Czarnego Pana, nasz nowy pan i władca, osoba, której od dzisiaj będziemy wierni, w ramach wierności naszemu poprzedniemu przywódcy. Wznieśmy toast za naszego nowego Czarnego Pana! – zawołała Lestrange i ujęła w dłoń naczynie ze srebra. Jej szczupłe palce ozdobione licznymi pierścieniami i sygnetami owinęły się wokół nóżki kielicha, a inni powtórzyli jej gest. Chwilę później dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do salonu otworzyły się, a do środka, w towarzystwie Lucjusza, wszedł syn Lorda Voldemorta.
Niezmąconą ciszę panującą w pomieszczeniu przerwał nagły huk, spowodowany uderzeniem srebra o drewniany blat stołu. Dracon bowiem na widok swego nowego pana upuścił trzymany dotychczas w dłoni kielich. Naczynie potoczyło się po stole, a następnie spadło na podłogę, powodując kolejny huk, a wino, które się w nim wcześniej znajdowało, rozlało się po blacie. Kilka pojedynczych kropel ochlapało Draco oraz osoby w jego pobliżu. Nikt jednak zdawał się tego nie zauważać. Wszyscy pochłonięci byli wpatrywaniem się to w najmłodszego z Malfoy’ów, to w nowego Czarnego Pana. Każdy zaskoczony był reakcją blondyna, on jednak stał nieruchomo, podobnie jak syn Voldemorta. Mierzyli się nawzajem wzrokiem z nieodgadnionymi minami. Nikt w salonie nie śmiał się odezwać. Malfoy zacisnął zęby, czując, jak ogarnia go złość. Wszystkiego się spodziewał, ale nie tego, że jego nowym panem będzie były chłopak Justine, z którym poprzedniego wieczoru miał małą konfrontację.
Lorenzo patrzył na niego z nienawiścią. Nigdy by się nie spodziewał, że ten chłopak będzie w jego szeregach. Uśmiechnął się kpiąco. W sumie to nawet dobrze. Blondynek był obdarzony niezłą mocą, na pewno się przyda. Dodatkowo będzie mógł mu uprzykrzać życie za to, że mu wczoraj przeszkodził..
- Witam, moi drodzy. – Lorenzo w końcu się odezwał. – Nawet nie wiecie, jaki to dla mnie zaszczyt, przewodzić wam i wypełniać dalej wolę mego ojca. Zawładniemy światem, zarówno czarodziejów, jak i mugoli. Ale najpierw zemścimy się na Harrym Potterze oraz jego świcie. Dokładniejsze plany przedstawię wam z czasem. Chyba, że wy macie jakieś propozycje? – wygłaszając swoją przemowę, wodził wzrokiem po wszystkich obecnych. Najdłużej zatrzymał swoje spojrzenie na Draconie, który dzielnie wytrzymał tę wzrokową potyczkę.
- Ja chcę dla siebie tą szlamę Granger – odezwała się Bellatrix głosem pełnym nienawiści.
- Nie problemu. Granger jest twoja  – powiedział Lorenzo, uśmiechając się do śmierciożerczyni, a na jej twarzy pojawił się wyraz triumfu.
- Ja dla siebie zostawiam Pottera. Nikt nie może go tknąć, czy to jest dla was jasne?
- Tak, panie – odpowiedzieli niemal wszyscy chórem.
- Zostaje jeszcze Weasley. I reszta jego rodziny. Członkowie Zakonu. Każdy znajdzie kogoś dla siebie. – usta Lorenza wykrzywiły się we wrednym uśmiechu, co niektórzy odwzajemnili go, podekscytowani perspektywą dalszego siania zła. Nagle Czarnemu Panu wpadła do głowy pewna myśl.
- Jest jeszcze jedna osoba, na której zechciałbym się zemścić.. – powiedział, udając zamyślenie. W głowie już układał plan zemsty. – Nazywa się Justine Morgan i chodzi do ostatniej klasy w Hogwarcie... - Lorenzo zrobił dramatyczną pauzę, by obecni mogli przyswoić się z tą informacją. – Niestety pewne zdarzenia spowodowały, że już nią nie jest. Trochę mi się naraziła i należy ją ukarać. Chyba, że.. Tak. Zmieniam zdanie. Nie będziemy jej karać. Jest zbyt cenna. Chcę, żeby mi służyła. Ale ktoś ją będzie musiał do tego przekonać.. – zawiesił głos i przesunął wzrokiem po wszystkich obecnych. – Może ty? – uniósł brew, spoglądając na Dracona.
          Blondyn zacisnął pięści tak mocno, że jego knykcie zbielały.
- Jak sobie życzysz. Panie.. – ostatnie słowo wypowiedziane było z kpiną i jawną nienawiścią. Wiedział, że Lorenzo z nim tylko igra. Tak naprawdę nie zależało mu na Justine, tylko na jej ciele. Dodatkowo chciał ich ze sobą skłócić. Chciał, żeby Draco z bohatera stał się zdrajcą, osobą, która skazała ją na cierpienie.
- Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. Zmusisz, przyprowadzisz siłą, rzucisz Imperiusa, rozkochasz.. Chcę ją w swoich szeregach. Inaczej spotka cię kara. – powiedział stanowczo, wpatrując się kilka sekund w Dracona. – Zebranie uważam za zakończone. Kolejne odbędzie się za tydzień. A teraz wznieśmy toast. – Czarny Pan uniósł swój kielich, po czym napił się wina, znajdującego się w nim. Śmierciożercy poszli jego śladem, jedynie Draco stał nieruchomo, wpatrując się w rozlaną plamę czerwonego trunku na blacie stołu.
- Możecie się rozejść. – po tych słowach Draco w mgnieniu oka znalazł się przy kominku, a już po chwili był w salonie swojego dormitorium. Strzepał popiół ze swoich urań i ciężko opadł na kanapę. Jego dłonie się trzęsły. Nie mógł uwierzyć, że spotkała go taka „misja”. Miał przekonać Justine, aby przeszła na złą stronę, wstąpiła w szeregi chłopaka, który ją zgwałcił. Inaczej spotka ich kara. Ich oboje. Ją za to, że mu się nie poddała, a jego za niewykonanie zadania.
Po paru chwilach w salonie znaleźli się już wszyscy Ślizgoni, którzy obecni byli na zebraniu. Nikomu nie umknęła reakcja Dracona ani to, jaki teraz siedział zdenerwowany.
- Skarbie, nie denerwuj się. Wszystko będzie dobrze. – powiedziała przesłodzonym głosem Daphne, głaszcząc go po policzku. Ten jednak się odsunął.
- Zostaw mnie w spokoju – warknął nieprzyjaźnie. – Chcę zostać sam. – po tych słowach spojrzał jednak wymownie na Blaise i Terence’a, a oni zrozumieli, że mają zostać. Blondyn musiał z kimś porozmawiać, a oni byli najodpowiedniejsi. Reszta obecnych opuściła dormitorium Dracona, a on został sam w towarzystwie swoich dwóch zaufanych przyjaciół.
- Smoku.. dlaczego tak zareagowałeś? – spytał cicho Blaise, siadając obok przyjaciela.
- To on. Rozumiesz? To on! – w głosie blondyna słychać było złość oraz rozpacz. Spojrzał na Zabiniego swoimi stalowoszarymi tęczówkami. – To chłopak Justine. To on wczoraj chciał ją skrzywdzić. – Ślizgon zacisnął dłonie w pięści i uderzył w stolik stojący przed nim. Następnie pchnął go, a ten się przewrócił. Rzeczy na nim spadły na podłogę, miska z orzeszkami się rozbiła, a przekąski rozsypały po dywanie. Blaise wraz z Terencem milczeli. Diabeł analizował wszystko w myślach, natomiast Higgs nie wiedział, o co chodzi. Patrzył wyczekująco na swoich przyjaciół, a Zabini widząc, że blondyn nie jest raczej w stanie do wyjaśnień, opowiedział w skrócie wydarzenia z wczorajszego wieczoru.
- Co zamierzasz zrobić? – spytał cicho Diabeł, spoglądając na swojego przyjaciela. Draco podniósł się z kanapy i nerwowym krokiem zaczął przechadzać się po salonie.
 - Nie wiem. Nie mam pojęcia! Przecież nie mogę jej tam zaciągnąć.. On ją zgwałci.. próbował raz, spróbuje drugi.. – mówił, szukając jakiegoś dobrego rozwiązania.
- Ale jeśli tego nie zrobisz, to ukarze ciebie. – powiedział Terence.
- Mam pozwolić, żeby zgwałcił jakąś dziewczynę?
- Będzie cię torturował. A potem cię zabije..
- Wiem! Zdaję sobie z tego sprawę. – Draco był roztrzęsiony. Nie wiedział, jak postąpić. Nie chciał narażać siebie na niebezpieczeństwo. Mogło to poskutkować jedynie tym, że jego bliscy, zwłaszcza matka, również by ucierpieli, a wszyscy śmierciożercy odwróciliby się od niego. Gdzie się podziała jego egoistyczna natura? Zimnego, niewzruszone i nieprzejmującego się niczym dupka? Będzie musiał powrócić do tego wizerunku. Inaczej zbyt dużo osób będzie cierpieć. Będzie musiał przekonać Jus, by do nich dołączyła. Ale nie będzie mógł tego zrobić siłą. Będzie musiał ją w sobie rozkochać, sprawić, by mu zaufała, choć miał opory, by później ją zawieść.
- Chcę zostać sam. – powiedział stanowczo, a gdy Blaise i Terence wyszli bez słowa, Draco w ubraniach położył się na łóżku. Jeszcze długo nie mógł zasnąć, rozmyślając o swojej „misji”.

Justine siedziała na trawie, nieopodal jeziora. Błonia były dziwnie puste. Słońce było wysoko na niebie, grzejąc jej twarz swoimi ciepłymi promieniami. Trawa była intensywnie zielona, przyozdobiona kwitnącymi, żółtymi mleczami. Niektóre zdążyły już przekwitnąć, a w powietrzu unosiły się ich małe fragmenty, unosząc się na delikatnym wietrzyku. Jus zerwała jeden dmuchawiec i zdmuchnęła go lekko, a jego szare płatki poszybowały w górę. Nagle coś przysłoniło jej światło. Poczuła na swojej twarz zimne dłonie, zasłaniające jej oczy. Dotknęła tych rąk swoimi palcami, starając się po dotyku rozpoznać, kto to. Nie zdążył nic powiedzieć, gdy ponownie odzyskała widoczność, a przed nią pojawił się Draco. Przyglądał jej się z uśmiechem na twarzy, a następnie usiadł obok. Żadno się nie odzywało, wpatrując się nawzajem w swoje oczy. W pewnej chwili chłopak pogłaskał czerwonowłosą po policzku, zbliżając powoli swoja twarz do jej. Jeszcze chwila, a och usta się zetkną. Serce Justine omal nie wyskoczyło z piersi. Przymknęła oczy, czując dotyk jego warg na swoich ustach. Kiedy blondyn się odsunął, otworzyła oczy. Była z powrotem w swoim pokoju.
Jęknęła cicho i złapał zieloną poduszkę, po czym schowała w niej twarz. „Jus, do cholery, ogarnij się! To był tylko sen! Nie wolno ci tak o nim myśleć! To tylko głupi, bezczelny, wredny, nadęty i egoistyczny arystokrata bez uczuć!” – w duchu zgarnęła sama od siebie spory opieprz. Podniosła się z łóżka i ruszyła do łazienki. Ze zdziwieniem odkryła, że ktoś ewidentnie grzebał w jej kosmetyczce. Zastanawiała się tylko, czy ktoś czegoś tam szukał, pomylił się czy może korzystał z jej kosmetyków. Aczkolwiek zbyła to na razie wzruszeniem ramion, a po porannej toalecie spakowała się i ruszyła na śniadanie.
Podczas posiłku siedziała razem z Pansy, Blaisem i Terencem. Dracona nie było nigdzie widać. Szkoda, bo Czerwona zamierzała z nim porozmawiać. Niestety był nieuchwytny. Miała jednak nadzieję, że już na pierwszej lekcji, jaka były eliksiry, będzie miała okazję z nim porozmawiać. W końcu Snape kazał im razem siedzieć do końca roku. Jednakże gdy zajęła swoje miejsce, krzesło obok niej nadal było puste. Porzuciła już wszelkie nadzieje na spotkanie blondyna, gdy w końcu chwilę przed dzwonkiem się pojawił.
- Hej. – Jus spróbowała jakoś zacząć rozmowę. Draco natomiast nie obrzucił jej nawet spojrzeniem. W milczeniu zajął swoje miejsce i wypakował się. Dziewczyna mimowolnie spojrzała na jego usta. Przypomniał jej się dzisiejszy sen. Wzięła głęboki oddech i postanowiła się nie poddawać.
- Twierdzisz, że niby jesteś taki kulturalny, a nawet na powitanie nie potrafisz odpowiedzieć? – spytała. Wiedziała, że go prowokuje. Wolała jednak kłótnie i sprzeczki niż ciągłe milczenie. W głębi duszy musiała przyznać, że uwielbiała się z nim kłócić.
- Cześć. – mruknął jedynie, nie podnosząc na nią wzroku.
- I to wszystko? – Jus spojrzała na niego ze zdziwieniem. Blondyn w końcu uniósł na nią wzrok i jego stalowoszare tęczówki spotkały się z jej brązowymi.
- A czego się spodziewałaś? – uniósł brew, przyglądając jej się uważnie.
- No nie wiem.. jakiejś kąśliwej uwagi, riposty.. czegokolwiek. – Jus wzruszyła ramionami. Śmiało mogła stwierdzić, że Draco dzisiaj był nieswój.
- Przyszłaś się tu ze mną kłócić, czy uczyć się eliksirów, Morgan? – spytał chłodnym tonem, czym rozbawił Justine. Nie wiedząc, dlaczego jest jej tak do śmiechu, posłał jej pytające spojrzenie.
- O widzisz, już jest lepiej. Powiedziałeś do mnie po nazwisku, robisz postępy. Ale nadal nie jesteś takim dupkiem jak zwykle. – powiedziała, śmiejąc się cicho.
- Bawi cię to? – spytał blondyn. Rozbawienie Czerwonej trochę działało mu na nerwy. On tu rozmyśla, jak uratować im wszystkim tyłki, a ona nieświadoma zagrożenia, śmieje się z niego.
- Zajęłabyś się może czymś pożytecznym, zamiast irytować porządnych ludzi. – warknął.
- Porządnych? Nie rzucił mi się tu nikt taki w oczy. – powiedziała, patrząc prosto na niego.
- Po prostu daj mi spokój, dobra? – burknął, odwrócił od niej wzrok i wlepił go w tablicę.
- Okej, okej, ja chciałam tylko…
- Nie obchodzi mnie, co chciałaś. – przerwał jej Draco, nie dając nawet szans, by dokończyła. – Zajmij się teraz lekcją, a na mnie nie zwracaj uwagi.
Czerwonowłosa westchnęła. Nie wiedziała, co spowodowało nagła zmianę w zachowaniu Dracona. Ich rozmowy zazwyczaj kończyły się sprzeczkami, fakt, ale lepsze to, niż nic. Nie mogła pojąć, dlaczego blondyn nie chciał teraz mieć z nią nic wspólnego. Zastanawiała się, czy może zrobiła albo powiedziała coś nie tak, lecz nic nie przyszło jej do głowy. Postanowiła się na razie tym nie przejmować, lecz gdy w przeciągu trzech tygodni Draco unikał jej jak ognia (hm, jakby się zastanowić, to to powiedzenie akurat w jej przypadku miałoby sens) zaczęła się niepokoić. Poruszyła nawet ten temat z Pansy oraz Blaisem, lecz oni stwierdzili, że nie maja na ten temat bladego pojęcia. W rzeczywistości wiedzieli, czym zmotywowane jest zachowanie Dracona. Chłopak odwlekał moment, w którym będzie musiał zaciągnąć ją przed oblicze Czarnego Pana. Podczas raportów składanych mu co tydzień twierdził, że bardzo ciężko mu się komunikować z Justine, często się kłócą i nie jest chętna do współpracy. Lorenzo wpadł w gniew, na ostatnim spotkaniu chciał go nawet ukarać za brak postępów, lecz wstawiła się za nim ciotka Bellatrix. Powiedziała Czarnemu Panu, jaki to Draco jest niezawodny, że należy mu zaufać, że wie, co robi.
Nadszedł październik. Justine obserwowała, jak jej przyjaciele prowadzą na pozór ciekawe i dość beztroskie życie. Terence, mimo wielu przeciwności spowodowanych odrodzeniem się śmierciożerców oraz mimo niechęci Hermiony, starał się jak najbardziej do niej zbliżyć. W jego pamięci nadal miał ich wspólną noc. Była fantastyczna. Starał się wtedy sprawić Mionie jak największą przyjemność, być delikatnym, by zapamiętała tę noc jak najlepiej. Ona jednak była nieufna, zrozpaczona po stracie Rona. Nikt oprócz niej, Terence’a i Weasley’a nie wiedział o prawdziwym powodzie ich rozstania. Gryfonka mogła wiele zarzucić Ronaldowi, ale akurat za to była mu wdzięczna. Zachował się naprawdę w porządku, mimo iż ona tak go skrzywdziła.
Również Blaise podejmował wiele środków, by uwieźć Ginny i rozkochać ją w sobie. Pragnął jej całym sobą, chyba wpadł po uszy. Chciał, by rudowłosa została w przyszłości jego dziewczyną. Jednakże, podobnie jak Terence, był w kropce. Nie dość, że dziewczyna bała mu się zaufać, sytuację pogorszał fakt, że Czarny Pan miał na celowniku obiekty ich uczuć.
Jedynie Justine nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Owszem, dobrze dogadywała się z większością znajomych od siebie z klasy, a nawet z innych domów, lecz odczuwała dziwną pustką. Być może, że było to uczucie spowodowane świadomością tego, że została teraz sama. Nie miała nikogo, kto by mógł ją przytulić, pocieszyć, pocałować, powiedzieć, jak bardzo ją kocha.. Żałowała straty Enzo, ale wiedziała, że nie mogła z nim dłużej być. Na jego myśl czuła tylko chłodna obojętność. Zwiększyły się również jej wizyty u Niklausa. Mężczyzna był naprawdę bardzo zabawny, szczery i sympatyczny. Uwielbiała jego poczucie humoru oraz to, że poświęca jej tyle uwagi. Może robiła to nieświadomie, ale często przychodziła do niego wieczorami, by nie być sama. By choć ledwie odczuć, że ktokolwiek się nią interesuje. Wstydziła się tego przed sobą przyznać, ale tak naprawdę można to było ująć w dwa proste słowa: szukała pocieszenia.
Pewnego wieczoru znalazła karteczkę na swojej poduszce.
Hej Jus. Mogłabyś do mnie przyjść? To pilne.
                                                                   N.
Mimo iż liścik nie miał pełnego podpisu, czerwonowłosa od razu domyśliła się, kto jest adresatem. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co jest takiego pilnego, że prosi ją o wizytę w ten piątkowy wieczór. Pchana ciekawością oraz chęcią spotkania z Nikiem zdecydowała, że pójdzie do niego.  Jako iż była już w piżamie, przebrała się w czarne legginsy oraz wiśniowy, luźny sweterek, który sięgał jej połowy ud. Na stopy włożyła czarne conversy, włosy spięła w artystyczny nieład. Po kilku minutach była już przed drzwiami gabinetu Klausa. Nie zdążyła zapukać, a już usłyszała jego głos:
- Otwarte!
Jus weszła do środka i z uśmiechem przywitała się z Niklausem.
- Co było tak ważne, że prosiłeś, żebym przyszła do ciebie o tej porze? – spytała, spoglądając na siedzącego na kanapie mężczyznę, sączącego whisky ze zdobionej literatki.
- Nudziłem się. – wzruszył ramionami i posłał jej jeden ze swych cudownych uśmiechów.
- Czyli to był podstęp? – Jus skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego karcąco. W rzeczywistości była rozbawiona, ze Nik uciekł się do takiego środka, by zwabić ją do siebie.
- Tak jakby – odparł. – A no i oczywiście chciałem zobaczyć moja piekną, czerwonowłosą koleżankę. – uśmiechnął się, na co Justine zaczęła się teatralnie rozglądać.
- Są tu jeszcze jakieś czerwonowłose? – spytała z udawanym zdziwieniem.
- O ciebie mi chodziło, głuptasie. – zaśmiał się cicho Nik, podchodząc do niej i czochrając ją po włosach.
- Ajj, nie ruszaj, bo rozwalisz! – zawołała Jus, schylając się przed jego ręką. Przejrzała się w dużym lustrze wiszącym na ścianie, w skupieniu poprawiając włosy.
- Wiem, że to sprawia wrażenie nieładu, ale to naprawdę było zaplanowane. – powiedziała, wsuwając wsuwkę we fryzurę. Niklaus zbył to wzruszeniem ramion i stanął za nią. Był od niej sporo wyższy, ramiona miał szerokie i umięśnione. Czarna grzywka opadała mu na czoło, a w świetle świec jego gęste, czarne rzęsy rzucały na policzki długie cienie. W skupieniu przyglądał się odbiciu Jus, a następnie przeniósł wzrok na jej sylwetkę. Uniósł prawą dłoń i delikatnie przesunął palcami po szyi dziewczyny, zaczynając od ucha, kończąc na obojczyku. Czerwonowłosą przeszedł przyjemny dreszcz, odruchowo przechyliła głowę lekko w bok. Nik jak zahipnotyzowany wpatrywał się w jej bladą, mlecznobiałą szyję. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć lub zrobić, dziewczyna odwróciła się i stanęła do niego przodem. Ujął jej podbródek w tą samą dłoń, którą wcześniej gładził jej szyję. Pochylił się i zatrzymał twarz kilka milimetrów od jej. Patrzył niebieskimi tęczówkami w jej brązowe oczy. Ich tęczówki błyszczały, oboje wstrzymywali oddech.
- Wiesz, że nie możemy? – spytał, błądząc wzrokiem po jej twarzy, jakby chciał zapamiętać każdy jej szczegół. Justine jedynie kiwnęła głową, nie potrafiła wykrztusić z siebie ani słowa.
- A wiesz, dlaczego? – spytał, głaszcząc ją po policzku.
- Bo jesteś prawie nauczycielem? Albo masz już dziewczynę?
- Nie.. po prostu.. nie wiesz o mnie wszystkiego.. – westchnął i odsunął się. Usiadł z powrotem na kanapie, chowając twarz w dłoniach. To nie tak miało wyglądać. Nie może nikogo zbytnio do siebie zbliżać, bo inaczej wszyscy mogą odkryć jego tajemnicę. Jednakże z Justine dogadywał się tak dobrze, że chciał, by wiedziała o nim wszystko. Tak jak on o niej. Bał się niestety, że gdy się o tym dowie, znienawidzi go. Nie będzie chciała go znać. A co najgorsze, będzie się go bała.
Czerwonowłosa przeszła za nim przez pokój i usiadła obok niego na kanapie. Położyła mu dłoń na ramieniu.
- Nik.. – Uwielbiał, gdy się do niego zwracała tym zdrobnieniem. Zazwyczaj wszyscy mówili do niego „Niklaus” bądź „Klaus”. Ona jedyna nazywała go „Nik”.
- Spójrz na mnie.. – poprosiła cicho, a mężczyzna spełnił jej prośbę. Zazwyczaj nie miał problemów z okazywaniem uczuć, lecz przy Justine bał się otworzyć. Nie chciał, by go znienawidziła.
- Proszę, powiedz mi o co chodzi. – powiedziała, spoglądając mu w oczy.
- Nie mogę. Znienawidzisz mnie. Będziesz się mnie bała.. – Niklaus pokręcił głową.
- Nieprawda. Nie zrobisz mi krzywdy. Gdybyś miał to zrobić, zrobiłbyś to już dawno.
Tak, to prawda. Gdyby miał ją skrzywdzić, już byłoby po wszystkim. Ale starał się powstrzymywać, nie chciał stracić jej zaufania ani sprawić bólu. Wstał z kanapy, nalał sobie niemal pełną literatkę whisky i wypił to za jednym zamachem. Skrzywił się nieznacznie i spojrzał na Jus.
- Ach, gdzie moje maniery. Napijesz się? – spytał, unosząc do góry butelkę ognistej. Czerwonowłosa pokręciła głową. Widać było ewidentnie, że coś go trapi.
- Nie? A ja chętnie. – mruknął i pociągnął spory łyk z butelki.
- Niklaus! – zawołała Justine, podnosząc się z kanapy. Wyrwała mu butelkę z ręki i z hukiem odstawiła na biurko.
- Gadaj do cholery o co chodzi, bo jak nie, to możesz się pożegnać z tym, że jeszcze kiedyś do ciebie przyjdę. – złapała się ostatniej deski ratunku – szantażu. Nie była pewna, czy zadziała, ale warto  było spróbować.
- I tak nie będziesz już chciała tu przychodzić, po tym, co usłyszysz. – powiedział, patrząc jej w oczy. Nie odrywając od nich wzroku wyrzucił w końcu z siebie:
- Jestem wampirem.
- Co? – Jus poczuła, jak kolana się pod nią uginają. Zachwiała się, mimo iż nie piła alkoholu i była całkowicie trzeźwa. Niklaus wampirem? Nie, to niemożliwe.
- Mówiłem? Wiedziałem, że nie będziesz chciała mnie znać – powiedział, podchodząc do okna i stając tyłem do Jus.
- Nie.. to nie tak.. ja.. ja po prostu jestem w szoku. – powiedziała cicho.
- Nie boisz się mnie? – Klaus spojrzał na nią przez ramię, a ona pokręciła głową.
- Wiem, że nie zrobisz mi krzywdy. Miałeś tyle okazji, by to zrobić. Teraz wręcz przeciwnie. Cieszę się, że jesteś ze mną taki szczery. – powiedziała, a momentalnie znalazł się przy niej. Był szczerze zdziwiony reakcją Justine.
- Opowiesz mi coś o wampirach? – spytała. Klaus z początku się wachał, lecz gdy usłyszał jej ciche „Proszę, Nik..”, uległ i opowiedział jej co nieco o swoim gatunku.
Justine podczas tej rozmowy dowiedziała się, że wampiry są prawie nieśmiertelne. Jedynym sposobem na ich zabicie jest wbicie im kołka prosto w serce, urwanie głowy bądź wyrwanie serca. Po skręceniu karku wampir traci na pewien czas przytomność, lecz później budzi się bez żadnych obrażeń. Niklaus opowiedział Jus o umiejętnościach tych istot. Przyspieszona regeneracja, nadludzka szybkość, wyostrzone zmysły, zwinność, ogromna siła.. Wspomniał również o mocy perswazji. Gdy Jus usłyszała, na czym ona polega, spojrzała na niego przestraszona.
- Mam nadzieję, że nie kazałeś mi nigdy zrobić nic głupiego czy nieodpowiedniego i później o tym zapomnieć? – spytała.
- Kazałem ci wejść na szczyt wierzy astronomicznej ubrana w samą bieliznę i krzyknąć "uwielbiam fasolki Bertiego Botta o smaku wymiocin", a następnie śpiewając "Widziałam orła cień" zeskoczyć, żebym mógł cie widowiskowo złapać i uratować, tym samym zyskując miano bohatera - powiedział poważnym głosem, lecz widząc jej zszokowaną minę, zaśmiał się.
- Żartowałem. Dla pewności, abym nie użył nigdy na tobie swoich mocy, mogę dać ci coś, co cie przed tym uchroni. Nie tylko z mojej strony, ale również innych wampirów. – wstał z kanapy, na której dotychczas siedzieli i otworzył jedną z szuflad w biurku. Wyjął z niej małe pudełeczko i wręczył je Justine.
- W środku jest bransoletka z werbeną. To takie zioło, które chroni przed mocą wampirów i jest dla nich trujące. Nie mogę jej dotknąć, bo bym się poparzył. – wyjaśnił, gdy czerwonowłosa wyjęła ją z pudełeczkę. Włożyła ją na rękę.
- I teraz jestem całkowicie bezpieczna przed hipnozą wampirów?
- Tak, teraz jesteś bezpieczna. – Klaus pokiwał głową.
- Nik.. a czym ty się żywisz?
- Głównie zwierzętami. Choć trochę mi się już nudzą wiewiórki i jelonki. Krew ludzka jest o niebo lepsza i daje więcej siły. Nie piję jej, bo nie chcę nikogo skrzywdzić. Od czasu do czasu jednak potrzebny jest taki zastrzyk energii. Znajduję wtedy ochotnika albo hipnotyzuję kogoś, by nie panikował, pożywiam się, wymazuję mu pamięć i puszczam wolno. – wyjaśnił. Cięzko mu było o tym mówić, ale winien był to Jus. Powinna wiedzieć, kim jest jej przyjaciel. Gdy Justine się nie odzywała, wpatrując się w niego swoimi dużymi, brązowymi oczami, Klaus dodał:
- Wiem, że to, co robię, jest okropne, ale muszę, żeby przeżyć. Mam naprawdę silną wolę, żeby nikogo nie zabić. – powiedział, chcąc się usprawiedliwić. Nie wspominał jednak o swoich kilku pierwszych latach bycia wampirem, ponieważ wtedy nie miał tak wypracowanej samokontroli.
- Nik.. co ile musisz się żywić ludzką krwią?
- Co miesiąc, jeśli się oszczędzam. Jeśli dużo korzystam z mocy, co dwa, trzy tygodnie. – odpowiedział.
- A.. a kiedy ostatnio się żywiłeś człowiekiem?
- Zanim przybyłem do Hogwartu. – udzielił jej odpowiedzi, nie wiedząc nawet, do czego czerwonowłosa zmierza.
- To znaczy, że ty już ponad miesiąc.. – urwała, a on pokiwał głową.
- Możesz pożywic się na mnie. – powiedziała, przechylając lekko głowę w bok, by odsłonić swoją smukłą szyję. Klaus poderwał się z kanapy.
- Nie! Ty chyba jesteś niepoważna! Czy ty wiesz, co ty mi teraz proponujesz? Nie możesz!
- Dlaczego? – Jus była bardzo zdziwiona jego odmową.
- Chcesz, żebym cię skrzywdził? Nieświadomie? Kiedy piję krew, mogę stracić nad sobą kontrolę! Jeżeli będziesz słodka mogę wypić całą twoją krew, do ostatniej kropelki! Chcesz mi się podać na tacy?! Nigdy nie ofiaruj swojej krwi wampirowi, zwłaszcza takiemu, który ledwie się powstrzymuje na twój widok od rzucenia się na ciebie. Jakbym skosztował raz, istnieje ryzyko, że nie mógłbym przestać.

- Mogłabym żywic cię regularnie.. – powiedziała Jus. Niklaus był jej przyjacielem, a ona pomagała swoim przyjaciołom w potrzebie. Nawet jeżeli oznaczałoby to karmienie się prosto z jej szyi.
- Nik.. wierzę, że ci się uda..
- Nie! Wiesz, jak się powstrzymywałem, tam, przed lustrem, żeby nie wgryźć się w twoją szyję?! Idź już, proszę. Spotkamy się kiedy indziej, teraz muszę ochłonąć.. – powiedział, patrząc na swoje dłonie, które drżały pod wpływem emocji. Kiedy wampirem targają silne uczucia, lepiej nie wchodzić mu w drogę.
- No idź już! – warknął, gdy Justine zwlekała z wyjściem. W końcu się podniosła i ruszyła do drzwi.
- Do zobaczenia Nik. – powiedziała cicho i wyszła z jego gabinetu. Dobrze, że to pomieszczenie znajdowało się w lochach, miała więc blisko do dormitorium. Kiedy była mniej więcej w połowie drogi, usłyszała z naprzeciwka ciche miałkanie. „O nie.. to pewnie Filch i pani Norris..” – jeknęła w duchu, rozglądając się w poszukiwaniu drogi ucieczki. W ciemnym  i ledwo oświetlonym korytarzu niestety nic prawie nie widziała, a jej różdżka została u niej pod poduszką. Drzwi jednej z klas nagle się otworzyły, a ze środka wyszedł jakiś chłopak, którego nie rozpoznawała w ciemnościach. Jus zawsze myślała, że klasy o tej porze są pozamykane, inaczej sama już by się w jakiejś schowała. Chłopak, który wyszedł z tamtego pomieszczenia, złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Nie wiedząc, kto to, chciała krzyknąć, lecz ktoś skutecznie zasłonił jej usta ręką i niemalże siłą wciągnął do klasy.
- Chcesz, żeby Filch wlepił nam szlaban? – usłyszała tuż przy swoim uchu ledwie dostrzegalny szept. Gdy znaleźli się w klasie, dzięki swojej mocy panowania nad żywiołem ognia, jedną myślą zapaliła kilka świec, które wisiały w świecznikach na ścianach i spojrzała na chłopaka.
- Draco? – na jego widok zalała ją cała gama emocji, chciała już zaczynać swój wywód, lecz kroki woźnego stały się coraz głośniejsze.
- Csii.. – wyszeptał blondyn, przykładając jej palce do ust, po czym oboje zaczęli nasłuchiwać, wyczekując, aż woźny sobie pójdzie.
***


2.04.2016

Podziękowanie

Witam :)
Dzisiejsza notka trochę nietypowa. Mój blog został bowiem nominowany do konkursu na blog miesiąca, organizowanego przez Księgę Baśni za co baaardzo chciałabym podziękować. Zachęcam wiec do oddania głosu na moje opowiadanie. Sonda znajduje się tutaj, aczkolwiek jeśli otrzymam pozwolenie oraz kod, wkleję ją u siebie na blogu, by ułatwić Wam głosowanie ;)
Pozdrawiam serdecznie i z góry dziękuję za oddane na to opowiadanie głosy :*